Łatwo jest składać deklaracje, ale na koniec, tak jak w pokerze, ktoś zawsze powie: „sprawdzam”. My możemy pokazać karty i okazuje się, że nie blefowaliśmy. Mamy w ręku argumenty – mówi gen. broni Mieczysław Gocuł, szef Sztabu Generalnego Wojska Polskiego.
Panie Generale, czy dostał Pan już noworoczne życzenia od Andersa Fogh Rasmussena, sekretarza generalnego NATO?
Gen. broni Mieczysław Gocuł: Nie, takich życzeń jeszcze nie otrzymałem...
Bo patrząc na wydarzenia mijającego roku, mam nieodparte wrażenie, że będą to budujące słowa. Na takie przecież zasługują prymusi, a Polska może się chyba tak czuć. Mimo kryzysu rozbudowujemy siły zbrojne, byliśmy gospodarzem dużych natowskich ćwiczeń, bierzemy udział we wszystkich sojuszniczych przedsięwzięciach, aktywnie wspieramy rozszerzenie NATO...
Prymusem się nie czuję. To trochę za daleko posunięte określenie. Ale niewątpliwie jestem dumny z pozycji Polski w strukturach NATO. Najlepsze życzenia, jakie może złożyć mi sekretarz generalny są takie, by wszyscy w Sojuszu podchodzili do swoich zadań z taką skrupulatnością i z takim zaangażowaniem, jak my to robimy. Podczas jednej ze swoich tegorocznych wizyt w Polsce Anders Fogh Rasmussen stwierdził, że jesteśmy czołówką tego, co można nazwać NATO XXI wieku.
Uważam, że postrzega się nas jako lidera nie tylko na miarę naszych możliwości, ale także na miarę naszych zobowiązań. Inne kraje liczą się z naszym zdaniem, obserwują nas i czekają na nasz ruch. Państwa z naszego regionu traktują nas jako naturalnego i niekwestionowanego lidera. Chciałbym więc, by szef NATO pamiętał, kto jest solidnym partnerem, na kogo można liczyć. A na Polaków niewątpliwie można liczyć.
Sekretarz generalny Sojuszu kilkukrotnie apelował w tym roku, by właściwie odczytywać treść Traktatu Północnoatlantyckiego. Czy nasze rozumienie jest podobne do tego, o którym mówi Rasmussen?
Wyraża się ono w tak zwanej doktrynie Bronisława Komorowskiego, która choć nie istnieje na papierze, dobrze oddaje to, w jaki sposób rozumiemy NATO i jego zadania. Mamy przecież na myśli organizację opartą o dowództwa i instytucje, ale Sojusz jako taki nie posiada wojsk. Zarówno sekretarz generalny, jak i prezydent Komorowski przypominają, że Sojusz Północnoatlantycki jest tak silny, jak mocne są armie państw, które go tworzą. Zwierzchnik Sił Zbrojnych mówi więc, że powinniśmy być silni, jednak w pierwszej kolejności musimy być gotowi do obrony naszego kraju. Jeżeli każde państwo członkowskie zbuduje niezbędne zdolności, to ich suma stanowiła będzie siłę całego Sojuszu. Dynamiczna sytuacja na świecie sprawia, że NATO musi być nieustannie wzmacniane. Nie na dzisiaj, nawet nie na jutro, bo „jutro” dla Sojuszu jest już historią. NATO musi patrzeć aż za horyzont. To jest istota właściwego rozumienia Sojuszu. Wzmacniajmy go poprzez wzmacnianie narodowych potencjałów.
Ten proces był bardzo widoczny w ostatnich kilkunastu miesiącach. W bardzo wielu obszarach przeszliśmy w końcu od słów do czynów.
To jest wymiar naszej wiarygodności. Łatwo jest składać deklaracje, ale na koniec, tak jak w pokerze, ktoś zawsze powie: „sprawdzam”. Dzisiejsza, trudna sytuacja to właśnie taki moment. My możemy pokazać karty i okazuje się, że nie blefowaliśmy. Mamy w ręku mocne argumenty – nowoczesny sprzęt, zdolności operacyjne, misyjne doświadczenie żołnierzy.
Rok 2013 możemy nazwać „rokiem początków”. Ruszyła reforma dowodzenia oraz programy modernizacji armii. Jak te dwa procesy ze sobą korespondują?
Osiągnięcie zdolności operacyjnych sił zbrojnych to nie tylko sprzęt, ale przede wszystkim ludzie oraz rozwiązania doktrynalne. Od 1 stycznia działać będziemy w nowej strukturze dowodzenia armią. Chcieliśmy, aby system był przejrzysty i efektywny. Powinien cechować się prostotą, ponieważ w wojsku nie może być skomplikowanych procedur. Im są one prostsze, tym większa pewność, że zadziałają w każdym momencie.
Dzisiaj zdolność operacyjna nie jest określana jedynie posiadanym sprzętem i uzbrojeniem. Bez obsady, bez zaplecza szkoleniowego oraz wsparcia logistycznego same maszyny nic nie znaczą. Trzeba na to patrzeć kompleksowo i tu właśnie zaczyna się nowoczesne dowodzenie. Spójrzmy choćby na kwestię ostatniego kontraktu na Leopardy. Nie kupujemy tylko czołgów. W pakiecie są wozy zabezpieczenia technicznego, wyposażenie, części zamienne, symulatory. Tworzymy zdolność operacyjną dla wojsk pancernych.
Sprawdzianem dla tych zdolności są ćwiczenia na poligonie. Jak podsumowałby Pan ten obszar zadań?
W tym roku odbyło się w Polsce ponad 800 ćwiczeń, z czego blisko 300 było ćwiczeniami z wojskami. Uczestniczyliśmy także w około 40 dużych manewrach międzynarodowych. Praktycznie wszystkie bataliony zrealizowały zadania na poligonie w pełnym zakresie, ze strzelaniem amunicją bojową. To był ogromny wysiłek organizacyjny i finansowy. Jego podsumowanie stanowiło listopadowe ćwiczenie „Steadfast Jazz”. Było ono także sprawdzianem procedur funkcjonowania naszego państwa. Miało odpowiedzieć na szereg pytań: czy jesteśmy w stanie zabezpieczyć płynne przejście wojsk sojuszniczych przez granicę, ich transport wewnątrz kraju, zakwaterowanie i całą poligonową logistykę. Egzamin był trudny, ale wypadliśmy dobrze. Cieszę się, że nasi goście mieli podobne zdanie. Najlepszym dowodem, iż nie była to wyłącznie kurtuazja, są zapewnienia, że wiele armii przymierza się do odbycia ćwiczeń w naszym kraju. Możemy bez przesady powiedzieć, że jeżeli dzisiaj w Europie ktoś chce przeprowadzić duże manewry wojsk, to najlepszym do tego miejscem jest Polska. Jeszcze raz pragnę podkreślić, że jestem dumny z żołnierzy, którzy byli odpowiedzialni za przygotowanie i przeprowadzenie „Steadfast Jazz 2013”.
Kryzys finansowy sprawił, że Ministerstwo Obrony Narodowej musiało w tym roku zwrócić część swoich środków do budżetu państwa. Czy to dowód na to, że „na wojsko zawsze można liczyć”, czy jednak pewna porażka armii w starciu z realiami?
Przyjęliśmy tę decyzję z pokorą i ze świadomością potrzeby takiego działania. W wielu przypadkach zmieniło to nasze ambitne plany – przesunęliśmy na później część zakupów, zmieniliśmy formułę niektórych ćwiczeń, zamiast na poligon wysłaliśmy wojsko na symulatory. Ale widzę w tym także pewną wartość. Ta sytuacja jeszcze raz przypomniała wszystkim odpowiedzialnym w wojsku za planowanie i wydatkowanie pieniędzy, że należy cały czas szukać rezerw i oszczędności. Plany mamy szerokie, ale każdą złotówkę musimy dokładnie oglądać z obu stron, zanim zdecydujemy się ją wydać.
Mijający rok był wyjątkowy także dla Pana osobiście. Wiosną został Pan szefem Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, a jesienią pańska córka ukończyła Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Lądowych.
To był dla mnie rok wielkiego awansu. Nie było mi łatwo podjąć tę decyzję, ale przyjąłem nominację w poczuciu odpowiedzialności i świadomości, że jestem w stanie podołać temu wyzwaniu. Niewątpliwie z tym stanowiskiem wiąże się wiele wyrzeczeń, ale nie mogę narzekać. To ogromny zaszczyt być „pierwszym żołnierzem Rzeczypospolitej”.
Co do córki, to przyznam, że przez dwa lata odradzałem jej wybór takiej drogi życiowej. Przypominałem, jak często nie mogłem być w domu i uczestniczyć w ważnych wydarzeniach rodzinnych. Choćby wtedy, gdy służyłem w Iraku. Dlatego prosiłem, aby dobrze zastanowiła się nad swoją decyzją. Wybrała jednak Wyższą Szkołę Oficerską Wojsk Lądowych, z czego bardzo się cieszę, ponieważ jest to kontynuacja rodzinnych tradycji. A teraz? Cóż, niech ciężko pracuje i sama przekona się, jak smakuje żołnierski chleb.
autor zdjęć: ppłk Sławomir Ratyński
komentarze