Bezwzględny zakaz wchodzenia do wody na odcinku od Kosakowa do Gdańska-Brzeźna, stu mundurowych strzegących bezpieczeństwa na lądzie, a na morzu okręt, którego załoga będzie odstraszać morświny i foki – dziś rano w Gdyni rozpoczęła się zakrojona na szeroką skalę operacja niszczenia niemieckich min morskich z czasów II wojny światowej.
Większość min, które nurkowie minerzy muszą wydobyć, spoczywa w okolicach portu, jedna – w portowym basenie. Główny ciężar operacji spoczywa na marynarzach z 13 Dywizjonu Trałowców należącego do 8 Flotylli Obrony Wybrzeża. Dziś mają się oni pozbyć miny, która zalega przy falochronie na głębokości około 10 metrów. Potężny ładunek kilkadziesiąt lat przeleżał zagrzebany w mule. Teraz nurkowie minerzy podczepią go do specjalnego pontonu wydobywczego i uniosą ponad dno. Następnie okręt ORP „Flaming” przeholuje minę na pełne morze. – W miejscu wskazanym przez Urząd Morski zostanie ona osadzona na dnie, na głębokości około 20 metrów. Ponownie zejdą do niej nurkowie minerzy, którzy założą ładunki wybuchowe. Potem zostaną one zdalnie odpalone – mówi kmdr por. Piotr Sikora, dowódca 13 Dywizjonu Trałowców.
Detonacja groźna nawet z odległości 10 kilometrów
Operacja jest skomplikowana z kilku powodów. Po pierwsze, ze względu na bałtyckie zwierzęta, które nie mogą podczas niej ucierpieć. Tutaj marynarze muszą się stosować do wskazań Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska. – Dlatego między innymi „Flamingowi” towarzyszy trałowiec ORP „Wigry”. Za pomocą sonaru jego załoga ma odstraszać morświny i foki. W tym celu z pokładu marynarze zrzucą do morza petardy i miniładunki wybuchowe, a wokół okrętów będą krążyły pontony – wyjaśnia kmdr por. Sikora.
Sama mina zawiera blisko tonę ładunku wybuchowego. Promień rozrzutu jej odłamków został określony na 500 metrów. Ale jest coś jeszcze. Według ekspertów fala rozchodząca się w następstwie eksplozji może szkodzić ludziom, którzy weszliby do wody nawet w odległości 10,7 kilometra od miejsca detonacji. Istnieje poważne ryzyko, że ich narządy wewnętrzne zostaną uszkodzone, co może doprowadzić nawet do śmierci. Aby tego uniknąć, wyznaczony został obszar, na którym od 8.30 do 17 będzie obowiązywał bezwzględny zakaz wchodzenia do morza. – To 10-kilometrówy odcinek wybrzeża od Kosakowa do Gdańska-Brzeźna – informuje Joanna Grajter, rzecznik Urzędu Miasta w Gdyni. Bezpieczeństwa na lądzie strzeże stu policjantów, strażników miejskich oraz strażaków. Członkowie czuwającego nad nim sztabu kryzysowego zakładają, że operacja nie skomplikuje zbytnio pracy portu w Gdyni. – Została ona rozplanowana tak, by nie kolidować z kursem promu do Karlskrony – podkreśla Grajter.
Do wyłowienia jest pięć min
Dzisiejsza akcja to dopiero początek większego przedsięwzięcia. Łącznie w porcie i okolicach spoczywa pięć min. Dwie kolejne namierzone zostały nieco dalej. – Zamierzamy pozbyć się wszystkich – zapowiada kmdr por. Sikora. Kolejna mina będzie niszczona jutro. Na 29 marca zaplanowana została operacja podniesienia, przeholowania i detonacji kolejnej – tym razem spoczywającej w portowym basenie.
W ostatnim czasie to już druga tak duża operacja z udziałem specjalistów 13 Dywizjonu Trałowców. Na początku marca skończyli oni wydobywać z Bałtyku stare niemieckie torpedy ćwiczebne, które zalegały w okolicach dawnych torpedowni. Łącznie unieszkodliwionych zostało wówczas 14 pocisków.
autor zdjęć: Marian Kluczyński
komentarze