Niemal półtorej dekady po krwawych atakach z 11 września ideologia dżihadu zatacza coraz szersze kręgi, zdobywając poparcie muzułmanów na całym świecie. Taką tezę stawia Tomasz Otłowski, dziennikarz, ekspert do spraw Bliskiego Wschodu, w najnowszym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Autor podsumowuje kilkanaście lat wojny z terrorem. Jeszcze w 2001 roku wszystko wydawało się jasne. Jeżeli za zamachami stoi Al-Kaida, trzeba działać szybko i ukręcić łeb hydrze. Działający na fali patriotycznego uniesienia Amerykanie nie słuchali głosów ekspertów, którzy postulowali bardziej wszechstronne i kompleksowe podejście do kwestii zwalczania islamskiego radykalizmu, uwzględniające czynnik ekonomiczny i kulturowy. Autor pisze: „Ich głos nie zostałwówczas wzięty pod uwagę, ale dzisiaj wiemy już, że te propozycje były jak najbardziej na miejscu. Każda wojna kieruje się swoją logiką i swoimi prawami. W pierwszej kolejności zatem celami zainicjowanej jeszcze jesienią 2001 roku kampanii »koalicji chętnych« pod wodzą USA stały się bazy, obozy szkoleniowe i kryjówki struktur Al-Kaidy. Miejsca te znajdowały się wówczas głównie w Afganistanie, gdzie organizacja Osamy bin Ladena korzystała z gościnności reżimu talibów, a także na północnych rubieżach Pakistanu oraz w Jemenie.
Działania koalicji od początku skoncentrowały się jednak na Afganistanie – miejscu, gdzie była centrala terrorystycznej organizacji. Dziś, z perspektywy kilkunastu lat, jest oczywiste, że był to pierwszy poważny błąd strategiczny Waszyngtonu: oprócz afgańskiego teatru działań operację wymierzoną w „Al-Kaidę” należało z równą intensywnością prowadzić także w Jemenie, gdzie szybko zaczęło rosnąć w siłę jej lokalne odgałęzienie – Al-Kaida Półwyspu Arabskiego (Al-Qaeda in the Arabian Peninsula – AQAP). Podobnie obszar Pakistanu powinien był stać się już na przełomie lat 2001/2002 terenem działań koalicji (wspólnie z siłami pakistańskimi). Tak się, niestety, nie stało (…).
Dzisiaj nie mówimy już w zasadzie o wojnie z terroryzmem – walczymy z terrorystami, z konkretnymi grupami i strukturami (Al-Kaida, Państwo Islamskie itp.) czy wręcz poszczególnymi watażkami, w oderwaniu od ich doktryny, ideologii i zaplecza. A przecież walka z ekstremizmem islamskim to przede wszystkim walka z ideą, z samą koncepcją polityczną, a nie klasycznym przeciwnikiem, rozumianym w sensie wojskowym, tj. mającym struktury, siły i środki, zajmującym jakiś teren itd. Można wyeliminować tysiące ekstremistów, ale jeśli idea, za którą oni zginęli, będzie wciąż nośna i atrakcyjna – a tak jest w przypadku koncepcji dżihadu, zwłaszcza uosabianej przez kalifat – to na miejsce każdego szahida (męczennika za wiarę) pojawi się natychmiast kolejnych dwóch, trzech adeptów świętej wojny. A z postępem geometrycznym nie da się wygrać”.
Zachęcamy do przeczytania całego artykułu we wrześniowej „Polsce Zbrojnej”.
autor zdjęć: US DoD
komentarze