Fregata ORP „Gen. T. Kościuszko” wraz ze śmigłowcem SH-2G, który stacjonuje na jej pokładzie zawinęła do portu we francuskim Brest. Marynarze i lotnicy zbierają tam siły po zakończonych właśnie ćwiczeniach „Northern Coasts 2015”. Jednocześnie przygotowują się do kolejnego zadania – manewrów „Joint Warrior” u wybrzeży Szkocji.
Duży ruch, ciasne, trudne nawigacyjnie akweny, a do tego dziesiątki farm wiatrowych, które zakłócały pracę radarów. – Ćwiczenia w Cieśninach Duńskich były naprawdę sporym wyzwaniem – przyznaje kmdr ppor. Robert Legiędź, oficer operacyjny na ORP „Kościuszko”. W zakończonych kilka dni temu manewrach wzięło udział 40 okrętów, a także dziesięć samolotów i śmigłowców z 16 państw NATO oraz krajów współpracujących z Sojuszem. Polskę reprezentowało siedem jednostek pływających i śmigłowiec.
Walka o morskie cieśniny
– Zgodnie ze scenariuszem w Europie rozgorzał konflikt kilku państw. Stawką jest przejęcie kontroli nad cieśninami kluczowymi dla żeglugi w tej części kontynentu – opowiada kmdr ppor. Legiędź. Okręty zostały podzielone na dwie wrogie wobec siebie grupy. Polskie jednostki znalazły się w jednej z nich. – Byliśmy ściśle powiązani z Niemcami i Szwedami – tłumaczy kmdr ppor. Legiędź. Pierwsza część ćwiczenia to tak zwana faza serialowa. Wiązała się ona z wykonywaniem zaplanowanych wcześniej zadań tak, aby zgrać wszystkie siły. – W drugiej działaliśmy w warunkach zbliżonych do realnego konfliktu. Musieliśmy na bieżąco reagować na sytuację wokół nas – wspomina kmdr ppor. Legiędź. A sprawa nie była prosta z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze ze względu na aktywność przeciwnika, który przypuszczał ataki między innymi z wody i powietrza, po drugie – za sprawą miejsca, gdzie ćwiczenia się rozgrywały. – Cieśniny Duńskie są bardzo wąskie, panuje na nich duży ruch, bo tamtędy biegną szlaki żeglugowe łączące Bałtyk z Morzem Północnym, a także tory podejściowe do licznych portów. Trudną pracę mieli zwłaszcza nawigatorzy. W takich warunkach bardzo łatwo zejść z kursu, zapuścić się w rejony zbyt płytkie dla jednostek o większym zanurzeniu – tłumaczy kmdr ppor. Legiędź.
W podobnym tonie wypowiada się kpt. mar. pil. Sebastian Bąbel, pilot SH-2G, a podczas manewrów dowódca polskiego komponentu lotniczego. – W Cieśninach Duńskich granice poszczególnych państw są bardzo blisko siebie. Wykonując zadania trzeba uważać, by jakiejś nie naruszyć. Tym bardziej, że to nie tylko granice państw należących do NATO – przypomina. – Poza tym w tamtym rejonie stoją dziesiątki farm wiatrowych. Każda liczy co najmniej sto wiatraków, które razem wywołują potężne zakłócenia w pracy radarów – dodaje.
Z pokładu niemieckiej fregaty
Podczas „Northern Coasts” śmigłowiec SH-2G stacjonował na pokładzie ORP „Kościuszko”. – Ale startowaliśmy i lądowaliśmy także na fregacie FGS „Lübeck”. Nasi piloci mają już duże doświadczenie we współpracy z niemieckimi jednostkami. Kilkakrotnie ćwiczyliśmy razem na Bałtyku, a także podczas innych szkoleń. Nasze procedury różnią się jedynie detalami. Aby dobrze wykonać zadanie, wystarczy nam standardowy briefing – przekonuje kpt. Bąbel. Podkreśla, że Niemcy mają doskonałe fregaty, brakuje im jednak śmigłowców i wyszkolonych pilotów. – Dlatego zrodził się nawet projekt, by polskie maszyny bazowały na ich pokładach podczas manewrów i misji – przypomina oficer.
W Cieśninach Duńskich lotnicy pomagali załogom okrętów w odszukiwaniu i namierzaniu celów nawodnych. – SH-2G dysponuje doskonałym radarem. Dzięki nam pole widzenia, jakie ma załoga okrętu wzrasta dwu-, a nawet trzykrotnie. My sami, bez żadnych przyrządów, jesteśmy w stanie wypatrzeć z góry i zidentyfikować okręt bądź statek z odległości 20-30 mil – podkreśla kpt. Bąbel. Po wykryciu nieprzyjacielskiej jednostki lotnicy podawali na swój okręt jej pozycję. W oparciu o te namiary marynarze mogli ją skutecznie ostrzelać.
Jednak najtrudniejszym zadaniem podczas manewrów, jak przyznaje Bąbel, było poszukiwanie okrętów podwodnych. – Ich załogi mniej więcej w połowie przypadków nas przechytrzyły, wymykając się z obszaru, na którym się ich spodziewaliśmy – wspomina pilot.
W drodze do Szkocji
Manewry „Northern Coasts 2015” zakończyły się w ubiegłym tygodniu. Większość polskich okrętów wróciła już do macierzystych portów. Ale nie fregata ze śmigłowcem SH-2G na pokładzie. ORP „Kościuszko” w niedzielę zawinął do portu we francuskim Brest. Marynarze i lotnicy spędzą tam kilka dni, zbierając siły i przygotowując się do kolejnych ćwiczeń. „Joint Warrior 2015” rozpoczynają się na początku października i tradycyjnie już odbędą się u wybrzeży północnej Szkocji. – Scenariusz tych manewrów będzie podobny, ale zadanie jeszcze trudniejsze niż w Cieśninach Duńskich – przewiduje kmdr ppor. Legiędź. – Choćby ze względu na akwen, na którym będziemy operować. Część działań zostanie co prawda przeprowadzona pod osłoną wysp archipelagu Hebryd, ale wyjdziemy też na otwarty ocean. Tam o tej porze roku jest już bardzo zimno, a wysokość fal dochodzi do sześciu metrów – podkreśla. Kpt. mar. pil. Bąbel wyjaśnia, że manewry organizowane przez Brytyjczyków zwykle są rozbudowane i – jak mówi – dużo bardziej agresywne. – Wielka Brytania to przede wszystkim marynarka wojenna, dlatego ćwiczenia na morzu muszą być tam maksymalnie zbliżone do realiów autentycznych działań zbrojnych. Oczywiście nadal najważniejsze jest tutaj bezpieczeństwo, ale Brytyjczycy do granicy ryzyka zbliżają się bardzo mocno – podsumowuje kpt. Bąbel.
ORP „Kościuszko” wraz ze śmigłowcem powrócą do Gdyni w drugiej połowie października.
autor zdjęć: chor. mar. Piotr Leoniak
komentarze