Przez całą II wojnę światową dzielnie walczył o Polskę. Po jej zakończeniu wrócił do kraju, choć wiedział, że może paść ofiarą represji. Gen. bryg. pilot Stanisław Skalski w ojczyźnie doczekał się brutalnego śledztwa, sfingowanego procesu i kary śmierci, zamienionej potem na długoletnie więzienie.
Aresztowanie i skazanie Stanisława Skalskiego wpisywało się w komunistyczną politykę łamania oporu polskiego społeczeństwa. „Nie mamy żadnych granic, niczego się nie boimy, ani nie wstydzimy, jeśli nie jesteś z nami, jesteś przeciwko nam” – tak mógł to odczytać przeciętny Kowalski. Jeśli bowiem nie uczyniła tego wcześniej hekatomba wielu żołnierzy polskiego podziemia, to los słynnego lotnika mógł przerazić. Stwierdzenie „nie ośmielą się” było już tylko pustym frazesem.
Urodzony na Kresach Wschodnich polski lotnik szybko stał się legendą. Dyplom Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie uzyskał niecały rok przed wybuchem wojny i został przydzielony do 142 eskadry myśliwskiej w 4 Pułku Lotniczym w Toruniu. We wrześniu 1939 roku zestrzelił pięć niemieckich samolotów. Dzięki temu osiągnięciu został pierwszym alianckim asem lotnictwa II wojny światowej – do wpisu na listę uprawniało właśnie pięć zestrzeleń. Był to wyczyn tym większy, że pilotował PZL 11, maszynę mającą gorsze osiągi niż nowocześniejsze myśliwce nieprzyjaciela.
Cyrk Skalskiego
Najbardziej znanym epizodem z kampanii wrześniowej było wzięcie udziału w zestrzeleniu niemieckiego samolotu już pierwszego dnia wojny. Uszkodzona maszyna Luftwaffe musiała lądować na polu. Skalski posadził obok swój myśliwiec, opatrzył dwuosobową załogę i zapobiegł zlinczowaniu pilotów przez miejscową ludność. Jak się potem okazało, „sojusznicy” i „rodacy” nie potraktowali go po wojnie nawet w części tak rycersko jak on dwóch nieprzyjacielskich pilotów, należących do formacji, która nie cofała się przed zbrodniami wojennymi.
Po kampanii wrześniowej, z której wspomnienia – „Czarne krzyże nad Polską” – spisał w stalinowskim więzieniu, ewakuował się przez Rumunię, by w końcu dotrzeć do Wielkiej Brytanii. Otrzymał przydział do brytyjskiego 501 Dywizjonu i walczył w bitwie o Anglię. Na nowoczesnym sprzęcie angielskim odnosił jeszcze większe sukcesy. Podczas jednego ze starć jego samolot został trafiony i stanął w płomieniach. Przy próbie wydostania się z maszyny Skalski uderzył głową w samolot i stracił przytomność. Po chwili odzyskał świadomość i choć jego kombinezon nadal się palił, zachował spokój. Pozwolił, by pęd powietrza ugasił płomienie i dopiero wtedy otworzył spadochron.
W następnych latach wojny służył w rozmaitych polskich dywizjonach, a w roku 1943 wraz z Polskim Zespołem Myśliwskim trafił do Afryki Północnej. Osiągnięcia bojowe pilotów i poziom ich wyszkolenia sprawiły, że formację tę nazywano „cyrkiem Skalskiego”. W czasie alianckiej inwazji Włoch dowodził brytyjskim 601 Dywizjonem. Amerykanie zaprosili go na kurs oficerów sztabowych, z czego skorzystał, natomiast już po wojnie Anglicy proponowali mu obywatelstwo angielskie i posadę wykładowcy w szkole lotniczej.
W rękach „wirtuozów tortur”
Tęsknota za krajem była jednak większa. Powrócił do kraju w czerwcu 1947 roku. Po roku pozorowanego szacunku dla jego sławy i osiągnięć, był w tym czasie inspektorem techniki pilotażu w Wydziale Wyszkolenia Bojowego Dowództwa Wojsk Lotniczych i został odznaczony przez władze Krzyżem Grunwaldu, został aresztowany. Zarzut – szpiegostwo. Torturowali go najbardziej okrutni stalinowscy zbrodniarze, m.in. Józef Różański (Goldberg), Adam Humer, Ludwik Serkowski.
„W biciu też nie wszyscy byli jednakowi – wspominał Skalski. – Byli zwyczajni bandyci i byli wirtuozi. Pamiętam godziny spędzone w towarzystwie największych tuzów wydziału śledczego: Serkowskiego, Humera, Szymańskiego... Razem było ich pięciu. Ci nie zniżali się do kija i kopniaków, nie dawali się ponieść sadystycznemu upojeniu. Bili z zimnym wyrachowaniem, z premedytacją; bili gumami oraz czymś, co wydawało świst – chyba były to paski miedzianej blachy lub druty. Po każdym uderzeniu człowiek czuł się tak, jakby mu ucięto kawałek ciała, bicie wydawało się ćwiartowaniem”.
Poniżenie bohatera miało wielopłaszczyznowy charakter. Skazano go bowiem w tak zwanym procesie „kiblowym”, gdzie zamiast na sali sądowej proces odbywał się w więziennej celi. Miejsca na pryczy i na krzesłach zajmowali sędziowie, prokuratorzy i obrońcy. Oskarżony zaś siedział na toalecie, której rolę niejednokrotnie pełniło wiadro. W takich warunkach 7 kwietnia 1950 roku skazano go na śmierć. O łaskę nie chciał prosić. Uczyniła to dopiero jego matka, wskutek czego w styczniu 1951 roku Bolesław Bierut zamienił karę śmierci na karę więzienia. Skalski dowiedział się o tym jednak dopiero kilka miesięcy potem, dokładnie rok od zakończenia procesu. Przez ten czas siedział w celi śmierci, nie znając dnia ani godziny wykonania wyroku. Więzienie opuścił dopiero w 1956 roku, gdy na fali odwilży został zrehabilitowany.
Jak wspominał po latach, podczas największej gehenny więziennej przetrwać pomagała mu pamięć o ks. Teofilu Skalskim, starszym stryjecznym bracie. Ten niezłomny kapłan od 1913 roku pełnił posługę w Kijowie. Gdy w 1920 roku miasto zostało zajęte przez wojska bolszewickie, odmówił wyjazdu do Polski. Mimo spodziewanych represji, kontynuował pracę duszpasterską wśród miejscowych katolików. Był za to prześladowany, wielokrotnie aresztowany i przesłuchiwany. W 1926 roku sowieckie organy bezpieczeństwa bezpodstawnie oskarżyły go o szpiegostwo na rzecz Polski i zamiar oderwania ziem zachodniej Ukrainy od Związku Radzieckiego. Po brutalnym śledztwie został skazany na 10 lat więzienia.
autor zdjęć: IWM/ Wikimedia
komentarze