moja polska zbrojna
Od 25 maja 2018 r. obowiązuje w Polsce Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, zwane także RODO).

W związku z powyższym przygotowaliśmy dla Państwa informacje dotyczące przetwarzania przez Wojskowy Instytut Wydawniczy Państwa danych osobowych. Prosimy o zapoznanie się z nimi: Polityka przetwarzania danych.

Prosimy o zaakceptowanie warunków przetwarzania danych osobowych przez Wojskowych Instytut Wydawniczy – Akceptuję

Uderzenie i odskok

Podstawowym zadaniem oddziałów partyzanckich Armii Krajowej miała być bieżąca walka z okupantem i niszczenie stanu osobowego przeciwnika. Akcje przybierać mogły jednak różne formy – mniej lub bardziej zgodne z konspiracyjnymi wytycznymi. O taktyce AK na łamach „Polska Zbrojna. Historia” pisze dr  Dawid Golik z Instytutu Pamięci Narodowej. 

Oddział partyzancki AK por. Władysława Szczypki „Lecha”. Lato 1943 r., tuż przed akcją na strażnicę w Harklowej. Fot. zbiory Dawida Golika

Opisując działalność partyzancką AK, rzadko zastanawiamy się nad rzeczywistą taktyką, którą przyjmowały poszczególne oddziały podziemia. A przecież w chwili uruchomienia tego sposobu prowadzenia walki jasno określono, jak mają wyglądać akcje. Wykształceni w II Rzeczypospolitej oficerowie, podoficerowie oraz szeregowi żołnierze Wojska Polskiego tylko w ograniczonym zakresie przygotowani byli do prowadzenia tego typu działań. Szkolenie wojskowe kształtowało przede wszystkim umiejętność walki w strukturach dużych jednostek regularnych, w mniejszym stopniu zajmowano się przypadkami operacji na tyłach wroga. Oczywiście w prasie wojskowej pojawiały się artykuły o metodach prowadzenia walk nieregularnych, były one jednak traktowane jako tematy drugorzędne.

W okupacyjnych realiach

Główne założenia związane z prowadzeniem walk partyzanckich w Polsce musiały być zatem opracowane od nowa. Planowano je przygotować na podstawie przedwojennych instrukcji wojskowych. Brano także pod uwagę realia okupacyjne i doświadczenia pierwszych grup leśnych. Już w marcu 1943 r. w rozkazie podpisanym przez komendanta głównego AK, gen. Stefana Roweckiego „Grabicę”, podkreślano, że do zadań oddziałów partyzanckich zaliczono „likwidację oddziałów i posterunków służby granicznej, gestapo, policji, SS i innych oddziałów partyjnych” oraz niszczenie wojska okupanta, jeśli bierze ono udział w akcjach represyjnych wobec Polaków. Podkreślano także, że „oddział partyzancki musi być bardzo ruchliwy i stale czujny”, a podstawowymi czynnikami powodzenia są dla niego „śmiałość i zaskoczenie”1. Niebawem powstały też dwa podstawowe opracowania, w których omawiano metody prowadzenia działań nieregularnych w okupowanej Polsce: broszura Partyzantka wydana w Warszawie z polecenia Komendy Głównej AK oraz obszerniejsze od niej Zasady użycia i działania oddziałów partyzanckich. Oczywiście nie były to jedyne instrukcje dla oddziałów partyzanckich Polskiego Państwa Podziemnego – zebrano w nich jednak dotychczasową wiedzę na ten temat.

Partyzanci oddziału „Wilk”, późniejszej 1 kompanii I batalionu 1 Pułku Strzelców Podhalańskich AK podczas zasadzki latem 1944 r.

We wszystkich instrukcjach zgodnie wyróżniano trzy podstawowe formy walki partyzanckiej, jakimi były napad, napad ogniowy i zasadzka; podkreślano też w każdym wypadku rolę właściwego odskoku z pola walki. W żadnym opracowaniu nie wspominano o potrzebie podejmowania długotrwałych starć z obławami i ekspedycjami karnymi lub też staczania regularnych bitew. Wiemy jednak, że do nich także dochodziło i są one, obok Powstania Warszawskiego oraz walk o Lwów i Wilno, powszechnie znanymi przejawami aktywności zbrojnej AK.

Taktyce walki partyzanckiej można się przyjrzeć bliżej, analizując działania podziemia w konkretnym regionie Polski. W tym przypadku za przykład posłużą tereny górskie Beskidów i okupacyjny dystrykt krakowski Generalnego Gubernatorstwa.

Zdobyć broń, zdezorganizować zaplecze 

Do podstawowych akcji zbrojnych podejmowanych przez oddziały partyzanckie należały działania, których celem było zdobycie broni, mundurów i wyposażenia wojskowego. Nierzadko zdarzało się bowiem, że żołnierze AK, rozpoczynając szlak bojowy, dysponowali tylko kilkoma karabinami, często w niewłaściwy sposób ukrytymi po kampanii 1939 r., przez co ich stan techniczny pozostawiał wiele do życzenia; zabranymi gajowym oraz leśniczym dubeltówkami i pojedynczymi sztukami broni krótkiej. Brakowało też amunicji, a ta, którą miano, często była stara i nie nadawała się do użycia. Partyzanci także nie przypominali podziemnego wojska. Brakowało im mundurów, pasów, wygodnych butów, plecaków – dosłownie wszystkiego, co mogłoby im się przydać w przyszłej walce. Konspiracyjne zapasy były niewystarczające, więc jedyne wyjście stanowiło bierne oczekiwanie na zrzut lub zdobycie wyposażenia na wrogu.

Pierwszą broń pozyskiwano z reguły, rozbrajając pojedynczych Niemców lub dokonując jej kradzieży. Z czasem żołnierze AK decydowali się na poważniejsze akcje, z których większość przybierała charakter napadów. W teorii każdy napad miało cechować nagłe uderzenie prowadzące do zniszczenia lub uszczuplenia sił wroga i czasowego lub trwałego opanowania terenu. Podkreślano rolę efektu zaskoczenia: „Najczęściej uderzenie będzie wykonane w nocy, jest więc już przez to samo akcją trudną. Stąd też wykonanie musi cechować podobnie jak we wszystkich działaniach zbliżonego typu jak największa prostota. Działania skomplikowane nie mają w tych warunkach szans powodzenia i kończą się zazwyczaj zamętem i ostrzeliwaniem wzajemnym własnych oddziałów”2.

Zakładano uderzanie na tyły lub boki kolumn nieprzyjaciela lub też atakowanie jego ubezpieczenia. W sprzyjających warunkach sugerowany był też atak na garnizon lub placówkę wroga i całkowite ich zniszczenie. We wspomnianych już Zasadach użycia i działania oddziałów partyzanckich można przeczytać: „Ideałem napadu [...] będzie zawsze, by żaden n[ie]p[rzyjacie]lski świadek pogromu nie uszedł. Wychwytywanie zbiegów ma zwykle wielkie znaczenie. Wyjątek będzie stanowiło umyślne wypuszczanie jeńców dla szerzenia paniki, oraz napady na oddziały wojska [...], np. dla uzyskania broni lub innych materiałów [...], podczas gdy ogólna akcja zbrojna nie jest kierowana przeciw [...] wojsku, a przeciw policji, administracji i partii. Wówczas wojsko należy jedynie rozbrajać”3. W praktyce jednak nie były stosowane tak drastyczne metody, na miejscu rozstrzeliwano jedynie najbardziej szkodliwych gestapowców i członków SS.

Tam, gdzie napad wiązał się ze zbyt dużym ryzykiem, sugerowane było przeprowadzanie napadów ogniowych, czyli ostrzeliwanie jednostek nieprzyjaciela z dystansu – za pomocą ręcznych i ciężkich karabinów maszynowych. Dodawano jednocześnie, że nie ma to polegać na „wielkiej ilości oddanych strzałów, lecz na pewnej ilości strzałów pewnych, oddanych jednocześnie na cel”4. Takie działania, choć nie przynosiły zdobyczy, miały znaczny efekt psychologiczny i dezorganizowały niemieckie zaplecze. Realizowano je szeroko w całej Polsce, zwłaszcza podczas akcji „Burza”, gdy ostrzeliwano wycofujące się na zachód kolumny Wehrmachtu.

„Taśma” po dwóch stronach granicy

Pierwsze oddziały partyzanckie AK składały się z reguły z kilkudziesięciu osób, nie przekraczając liczebnością plutonu. Dopiero z czasem z ich kadr budowano kompanie i bataliony partyzanckie, które przybierały nazwy nawiązujące do przedwojennych jednostek WP. Nawet wówczas jednak „leśne wojsko” nie mogło mierzyć się z jednostkami Wehrmachtu i niemieckiej policji ochronnej. Doskonale zdawali sobie z tego sprawę oficerowie podziemia, stąd też za cele napadów wybierali z reguły placówki obsadzane przez formacje pomocnicze – straż kolejową i leśną, zajmującą się budową fortyfikacji Organizację Todta i celną straż graniczną (Zollgrenzschutz).

Niemieccy strażnicy graniczni podczas służby w Tatrach. Fot. zbiory Instytutu Pamięci Narodowej.

Nie inaczej było w obejmującym Beskidy i Podhale Inspektoracie AK Nowy Sącz. Powstały tam latem 1943 r. oddział partyzancki AK por. Władysława Szczypki „Lecha” miał zainaugurować działalność właśnie atakiem na niemiecką strażnicę graniczną w Harklowej. Napad, którego celem było zlikwidowanie placówki i zdobycie broni, miał się odbyć w ramach ogólnopolskiej akcji o kryptonimie „Taśma” w nocy z 20 na 21 sierpnia 1943 r. O założeniach akcji opowiadał po latach pchor. Adolf Bałon „Ryś”: „»Lech« wydzielił tzw. grupę uderzeniową, 8 ludzi, którą sam dowodził. Poza tym resztę oddziału rozdzielił na dwie grupy, które miały ubezpieczać akcję”5. Niewątpliwie najważniejsze zadanie czekało drużynę uderzeniową por. Szczypki, która po przecięciu kabli telefonicznych miała niepostrzeżenie podejść do strażnicy, przeskoczyć płot otaczający budynek i po obezwładnieniu wartownika wedrzeć się do środka. W razie trudności planowano także obrzucić drewniany budynek przygotowanymi uprzednio butelkami z płynem zapalającym.

Początkowo wszystko przebiegało zgodnie z planem. Jak wspominał „Ryś”: „grupa uderzeniowa pod dowództwem ‘Lecha’ pomiędzy zabudowaniami skradała się do placówki. Placówka była ogrodzona dosyć wysokim płotem i według późniejszej relacji, grupie uderzeniowej udało się dojść do płotu, a w chwili usiłowania przedostania się przez płot odezwały się pierwsze strzały z placówki i równocześnie Niemcy wystrzelili rakiety oświetlające. Zagrały tam karabiny maszynowe z bunkrów”6. Po kwadransie wymiany ognia, widząc, że moment zaskoczenia minął, a do Harklowej zbliżają się zaalarmowane oddziały niemieckie z Nowego Targu, por. Szczypka zdecydował o wycofaniu oddziału w góry. Pierwsza duża akcja grupy zakończyła się niepowodzeniem. Mimo podejmowania w kolejnych miesiącach prób opanowania innych niemieckich placówek granicznych, sukcesem dla działających na tym terenie akowców zakończyło się tylko kilka tego typu akcji, m.in. w Suchej i Wierchomli. Niemiecka celna straż graniczna okazała się dla polskich oddziałów za silna.

O wiele lepsze wyniki dawały napady na zlokalizowane po drugiej stronie granicy placówki – współpracującej z Niemcami – słowackiej straży finansowej. „Finance”, jak powszechnie nazywano strażników, przeważnie nie stawiali oporu i dawali się łatwo rozbrajać. Szczególnie dużo takich akcji akowcy przeprowadzali na Spiszu i Orawie latem i jesienią 1944 r. Czasami wystarczała tylko groźba ostrzału placówki, żeby zdobyć całe jej wyposażenie.

Fortel lub zasadzka

Z czasem, kiedy oddziały partyzanckie stawały się silniejsze i dysponowały większą ilością broni maszynowej, decydowały się na akcje przeciwko wojsku i żandarmerii niemieckiej. Ażeby ułatwić sobie zajmowanie ufortyfikowanych często posterunków, partyzanci posługiwali się podczas takich działań różnymi podstępami, których rzecz jasna w konspiracyjnych instrukcjach nie było. Na przykład kiedy 19 lutego 1944 r. rozbijali dowodzony przez niemieckiego żandarma posterunek granatowej policji w Ochotnicy, wykorzystali do tego zatrzymanego na wiejskim weselu policjanta. Trzymany pod lufą „stróż prawa” wezwał swoich kolegów z posterunku do otwarcia drzwi, a następnie wprowadził partyzantów do środka, czym umożliwił opanowanie budynku. Z kolei gdy w ostatnich dniach lipca 1944 r. zapadła decyzja likwidacji placówki Wehrmachtu w Kamienicy, to po jej ostrzelaniu z karabinów maszynowych i zrzutowego Piata, akowcy kilkakrotnie przemaszerowywali z różnych stron w pobliżu placówki, sprawiając wrażenie, że jest ich więcej niż było w rzeczywistości. Dzięki temu przerażeni Niemcy poddali się, a oddział bez własnych strat zajął dobrze uzbrojony i silnie obsadzony posterunek. W czasie akcji Polacy zdobyli 43 sztuki broni, w tym erkaemy i pistolety maszynowe, 4 tys. sztuk amunicji i 60 granatów. Po stronie Niemców zginęło dwóch żołnierzy, a pięciu było rannych.

Strona tytułowa opracowania Zasady użycia i działania oddziałów partyzanckich, wydanego w 1943 r. przez Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze. Fot. zbiory Biblioteki Jagiellońskiej.  Strona tytułowa broszury Partyzantka z 1943 r. Ażeby ukryć jej konspiracyjny charakter, dopisano nieprawdziwą informację o tym, że jest to przedruk sprzed wojny. Fot. Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej

Stosunkowo często przeprowadzane były też zasadzki na poruszające się szosami niemieckie kolumny. Ułatwieniem dla takich operacji stawało się ukształtowanie terenu i porastające beskidzkie wzgórza lasy, które umożliwiały skryte podejście, a później bezpieczny odskok. W akowskich instrukcjach podkreślano ten właśnie element w trakcie przygotowywania akcji: „Uderzenie z zasadzki wymaga szczególnie dogodnych warunków terenowych, jeśli n[ie]p[rzyjacie]l maszeruje ubezpieczony. [...] Zasadzkę możemy wykonać bądź mając dane o przewidywanych ruchach n[ie]p[rzyjacie]la (siły, czas i trasę przemarszu) bądź też przedsiębiorąc specjalne działania prowokujące, dla wciągnięcia go w zasadzkę”7. Dwie akcje tego typu przeprowadził latem 1944 r. dowodzony przez cichociemnego ppor. Feliksa Perekładowskiego „Przyjaciela” oddział partyzancki „Wilk”. Najpierw 22 sierpnia 1944 r. zlikwidował on niemieckie komando eskortujące robotników leśnych, którzy pracowali na stokach Łopienia nad Tymbarkiem. Z kolei dwa tygodnie później, 7 września 1944 r., na moście między Kamienicą a Zabrzeżą partyzanci przygotowali zasadzkę na samochód ciężarowy wiozący niemieckich i ukraińskich policjantów – funkcjonariuszy żandarmerii i policji ochronnej z placówki w Łącku. Wprawdzie według planu ciężarówka miała wylecieć w powietrze razem z podminowanym mostem, ale ostatecznie – z uwagi na to, że ładunki nie zadziałały – to skuteczny ogień erkaemów unieruchomił samochód i zdecydował o powodzeniu akcji. W starciu zginęło 17 Niemców, a 12 było rannych. W obu przypadkach partyzanci zdobyli dużo broni i wyposażenia wojskowego, nie ponosząc przy tym żadnych strat.

Szkic sytuacyjny placówki niemieckiej celnej straży granicznej (Zollgrenzschutzu) w Izbach, wykonany na ewentualność próby jej opanowania przez AK. Fot. Archiwum Akt Nowych

Zaletą zasadzek był wybór miejsca akcji i narzucenie pola walki nieprzyjacielowi. Podczas napadu to partyzanci dopasowywali się do tego, gdzie znajdował się wróg, natomiast organizując zasadzkę, sami mogli wybrać teren najbardziej dla siebie dogodny.

Partyzanckie bitwy

Już z założenia działań nieregularnych wynikało, że akowcy mieli nie podejmować walnych starć z wrogiem. Na to miał przyjść czas później, podczas powstania powszechnego i oczyszczania polskich ziem z aparatu okupacyjnego, gdy do walki ruszyliby nie tylko partyzanci, ale też ludzie zmobilizowani z tzw. terenówki AK. Do tego momentu regularnych bitew i starć należało się wystrzegać. Nie zawsze jednak było to możliwe i z reguły dochodziło do nich w wyniku reakcji na niemieckie obławy i akcje pacyfikacyjne. O tego typu sytuacjach także pisano w wewnętrznych instrukcjach, sugerując, że w sprzyjających warunkach można w takim przypadku przeprowadzić jedynie działania zaczepne. Błędem były przyjmowanie bitwy i zwłoka z decyzją o zmianie obozowiska. Ostrzegano: „Oddział partyzancki, który wypuścił z rąk inicjatywę, dał się związać i pozwolił [...] narzucać sobie obronę, można nieomal uważać za zgubiony. Jedyną szansę uratowania się w podobnym położeniu stanowi znowu zwrot zaczepny np. przebicie się”8.

Oczywiście mimo owych sugestii do poważniejszych starć i tak dochodziło. W zależności od zręczności dowódcy kończyły się one albo zadaniem wrogowi strat i wyrwaniem się z kotła, albo też rozbiciem oddziału i utratą jego zdolności bojowej. Mimo oczywistej korzyści natychmiastowego wycofania się z zagrożonego terenu, chęć walki zarówno szeregowych żołnierzy AK, jak i niektórych oficerów podziemia była tak duża, że trudno im było z niej zrezygnować. Wielu uważało, że nie po to z trudem zdobywali broń i szkolili się, żeby teraz przed wrogiem uciekać. Wobec takich argumentów jedynie doświadczony i szanowany dowódca mógł pozwolić sobie na ucięcie wszelkich dywagacji i zarządzenie natychmiastowego odskoku, który często ratował jego ludziom życie.

 

1 M. Fieldorf, L. Zachuta, Generał „Nil” August Emil Fieldorf. Fakty, dokumenty, relacje, Warszawa 1993, s. 312

2 Zasady użycia i działania oddziałów partyzanckich, Warszawa 1943, s. 45

3 Tamże, s. 46

4 H. Krajewski, Partyzantka, Warszawa 1943, s. 13

5 Archiwum Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem, zbiory Janusza Berghauzena, Relacja I 3, Adolf Bałon „Ryś” (relacja spisana z taśmy magnetofonowej), mps, Kamienica, 9 września 1967 r., s. 8

6 Tamże, s. 8–9

7 Zasady użycia i działania..., s. 47–48

8 Tamże, s. 36.


Artykuł pochodzi z siódmego numeru kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”. Pismo do kupienia w salonach Empik, placówkach Poczty Polskiej oraz w sieci Kolporter i Garmond. Zachęcamy także do prenumeraty.

dr Dawid Golik, historyk, politolog, pracownik Oddziału Instytutu Pamięci Narodowej w Krakowie. Specjalizuje się w historii polskiego podziemia niepodległościowego w latach 1939–1956. Autor m.in. monografii Partyzanci „Lamparta”. Historia IV batalionu 1. pułku strzelców podhalańskich AK, współautor Wielkiej Księgi Armii Krajowej

Dawid Golik

autor zdjęć: zbiory Dawida Golika, IPN, Centralna Biblioteka Wojskowa

dodaj komentarz

komentarze


Olimp w Paryżu
 
Right Equipment for Right Time
Szwedzki granatnik w rękach Polaków
Więcej pieniędzy za służbę podczas kryzysu
Bój o cyberbezpieczeństwo
Trzynaścioro żołnierzy kandyduje do miana sportowca roku
Pożegnanie z Żaganiem
Trzy medale żołnierzy w pucharach świata
Jaka przyszłość artylerii?
„Jaguar” grasuje w Drawsku
Co słychać pod wodą?
Jesień przeciwlotników
Transformacja dla zwycięstwa
Ostre słowa, mocne ciosy
Ustawa o zwiększeniu produkcji amunicji przyjęta
Rosomaki w rumuńskich Karpatach
Święto podchorążych
Polacy pobiegli w „Baltic Warrior”
Fundusze na obronność będą dalej rosły
Medycyna w wersji specjalnej
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wielkie inwestycje w krakowskim szpitalu wojskowym
Transformacja wymogiem XXI wieku
Wojskowa służba zdrowia musi przejść transformację
„Husarz” wystartował
Żaden z Polaków służących w Libanie nie został ranny
Święto w rocznicę wybuchu powstania
Jak Polacy szkolą Ukraińców
„Nie strzela się w plecy!”. Krwawa bałkańska epopeja polskiego czetnika
Wybiła godzina zemsty
W obronie Tobruku, Grobowca Szejka i na pustynnych patrolach
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Wojskowi kicbokserzy nie zawiedli
Czworonożny żandarm w Paryżu
Zmiana warty w PKW Liban
Od legionisty do oficera wywiadu
„Szpej”, czyli najważniejszy jest żołnierz
„Szczury Tobruku” atakują
Setki cystern dla armii
„Siły specjalne” dały mi siłę!
Sejm pracuje nad ustawą o produkcji amunicji
Zyskać przewagę w powietrzu
Operacja „Feniks”. Żołnierze wzmocnili most w Młynowcu zniszczony w trakcie powodzi
Nowe Raki w szczecińskiej brygadzie
Trudne otwarcie, czyli marynarka bez morza
Norwegowie na straży polskiego nieba
Terytorialsi zobaczą więcej
Karta dla rodzin wojskowych
NATO odpowiada na falę rosyjskich ataków
Operacja „Feniks” – pomoc i odbudowa
Polsko-ukraińskie porozumienie ws. ekshumacji ofiar rzezi wołyńskiej
Selekcja do JWK: pokonać kryzys
Szef MON-u na obradach w Berlinie
Czarna Dywizja z tytułem mistrzów
Olympus in Paris
O amunicji w Bratysławie
Polskie „JAG” już działa
Druga Gala Sportu Dowództwa Generalnego
Wzmacnianie granicy w toku
Nasza broń ojczysta na wyjątkowej ekspozycji
Ustawa o obronie ojczyzny – pytania i odpowiedzi
Rekordowa obsada maratonu z plecakami
Donald Tusk po szczycie NB8: Bezpieczeństwo, odporność i Ukraina pozostaną naszymi priorytetami

Ministerstwo Obrony Narodowej Wojsko Polskie Sztab Generalny Wojska Polskiego Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych Wojska Obrony
Terytorialnej
Żandarmeria Wojskowa Dowództwo Garnizonu Warszawa Inspektorat Wsparcia SZ Wielonarodowy Korpus
Północno-
Wschodni
Wielonarodowa
Dywizja
Północny-
Wschód
Centrum
Szkolenia Sił Połączonych
NATO (JFTC)
Agencja Uzbrojenia

Wojskowy Instytut Wydawniczy (C) 2015
wykonanie i hosting AIKELO