Gdy w styczniu 1944 roku powstawała 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK, dołączył do niej… batalion niemieckiej Hilfspolizei, czyli policji pomocniczej. Batalion tworzyli polscy ochotnicy, którzy chcieli w ten sposób przejąć od Niemców broń i umundurowanie. O skomplikowanej sytuacji na Wołyniu podczas II wojny pisze w najnowszym numerze „Polski Zbrojnej” Robert Sendek.
Sytuacja na Wołyniu w połowie 1943 roku była wyjątkowo trudna. Stanowił on obszar niejednolity narodowościowo i religijnie, o skomplikowanej przeszłości i żywych animozjach międzyetnicznych, podsycanych przez zmiany związane z wojną.
We wrześniu 1939 roku województwo wołyńskie II RP zajęły wojska sowieckie, latem 1941 roku zaś cały obszar znalazł się pod okupacją niemiecką. Ziemie te weszły wówczas w skład ustanowionego przez Niemców Komisariatu Rzeszy Ukraina (Reichskommissariat Ukraine), który obejmował rozległy i ludny pas ziem od Brześcia i Włodzimierza Wołyńskiego na zachodzie, po Połtawę i Bierdiańsk na wschodzie. Niemcy stworzyli na tym obszarze własną administrację ze stolicą w Równem, największym mieście dawnego województwa wołyńskiego.
Prócz oficjalnej administracji okupacyjnej, na terenie Wołynia działały ugrupowania podziemne prowadzące walkę z Niemcami. Ukształtowały się tu struktury Armii Krajowej (Okręg Wołyń), istniała uformowana przez nacjonalistów ukraińskich Ukraińska Powstańcza Armia (UPA). Wraz z nasilaniem się zbrodni popełnianych przez tę ostatnią na ludności polskiej samorzutnie zaczęły dodatkowo powstawać oddziały polskiej samoobrony. Z upływem czasu coraz wyraźniej swoją obecność zaznaczała również wspierana przez ZSRS komunistyczna partyzantka. Efektem była totalna wojna wszystkich ze wszystkimi: oddziały polskiego podziemia walczyły zarówno z niemieckimi siłami okupacyjnymi oraz z ich ukraińskimi współpracownikami, jak i z bandami UPA. Jednocześnie próbowano podejmować działania przeciwko komunistycznej partyzantce.
Wszyscy przeciwko wszystkim
Do pomocy w zarządzaniu Komisariatem Niemcy chętnie zatrudniali miejscową ludność ukraińską. Aby zaprowadzić porządek, powołali kolaboranckie formacje mundurowe, tzw. policji pomocniczej (Hilfspolizei). Oddziały takie formowano z ochotników, początkowo niemal wyłącznie Ukraińców. Na podjęcie współpracy z Niemcami zdecydowało się wielu przedstawicieli tej nacji, zwłaszcza rekrutujących się ze środowiska nacjonalistów spod znaku UPA.
Oddziały policji pomocniczej, tzw. Schutzmann-schafty, złożone były niemal wyłącznie z Ukraińców i przez nich dowodzone, wykonywały jednak polecenia władz okupacyjnych. U boku Niemców bataliony policyjne brały udział m.in. w pacyfikacjach wsi, egzekucjach, likwidowaniu gett oraz walce z polskim podziemiem i sowiecką partyzantką. Z czasem policjanci zaczęli również przeprowadzać samodzielne akcje przeciwko polskiej ludności cywilnej.
Z kolei mieszkający na Wołyniu Polacy współpracę z administracją niemiecką podejmowali sporadycznie. Szefostwo AK negatywnie podchodziło do takich działań, np. w Okręgu Włodzimierz Wołyński istniał wyraźny zakaz wstępowania członków polskiej konspiracji do niemieckich struktur okupacyjnych. Traktowano to jako kolaborację z okupantem i zdradę. Oczywiście mimo tego zdarzały się przypadki współpracy, choćby po to, by uniknąć wywózki do Niemiec na roboty. Nie przybrały one jednak wymiaru systemowego, jak w wypadku Ukraińców. Z czasem jednak straszliwe wydarzenia, do jakich doszło na Wołyniu w związku z rzezią, która miała tam miejsce, zmusiły miejscowych dowódców AK do złagodzenia tak restrykcyjnego podejścia.
W marcu 1943 roku wiele ukraińskich oddziałów policji pomocniczej niemal na całym Wołyniu zdezerterowało, przechodząc do podziemia i wstępując w struktury UPA. Działo się to już w czasie, gdy rozpętywała się rzeź wołyńska, której celem było wyniszczenie mieszkającej na tym terenie ludności polskiej. Latem 1943 roku doszło do apogeum mordów: jak się ocenia, w lipcu i sierpniu bandy UPA zamordowały ponad 20 tys. osób polskiej narodowości.
W takiej sytuacji wołyńscy Polacy zawiązywali siły samoobrony, której zadaniem była ochrona ludności cywilnej przed ukraińskimi atakami. W związku z masowymi dezercjami Niemcy do oddziałów policji pomocniczej zaczęli wówczas przyjmować również Polaków, chcąc zapełnić nimi miejsca po zbiegłych Ukraińcach. Znalazło to wśród nich pewien odzew, niektórzy widzieli w tym bowiem szansę na ocalenie życia swojego i swych bliskich. Zdarzało się i tak, że młodzi Polacy celowo wstępowali do oddziałów porządkowych, chcąc brać udział w obronie zagrożonych wsi.
Do pomocy w zarządzaniu Komisariatem Niemcy chętnie zatrudniali miejscową ludność ukraińską. Aby zaprowadzić porządek, powołali kolaboranckie formacje mundurowe, tzw. policji pomocniczej (Hilfspolizei). Fot. Bundesarchiv
Lokalne struktury AK znalazły się w związku z tym w niezwykle trudnym położeniu. Dowódcy stanęli przed alternatywą: albo całkowite zniszczenie żywiołu polskiego, albo podjęcie – nawet jeśli tylko w ograniczonym stopniu – współpracy z okupantem. Z tego powodu zaczęto tolerować sytuacje, w których Polacy wstępowali do oddziałów Hilfspolizei, aby chronić siebie i bliskich. Nader często zdarzało się przy tym, że po jakimś czasie pojedynczo albo nawet w kilkuosobowych grupach dezerterowali z tych jednostek i przechodzili do polskiego podziemia ze zdobytymi mundurami policyjnymi i bronią.
Znane są wypadki współpracy na wyższym szczeblu. Władysław Filar „Hora”, żołnierz wołyńskiej AK i historyk działań partyzanckich z tego regionu, opisuje sytuację z lipca 1943 roku, gdy delegacja wołyńskich Polaków zwróciła się z prośbą do niemieckiego komisarza o ochronę tamtejszej ludności przed bandami UPA. Komisarz – ze względu na brak sił – odmówił, ale obiecał przekazać pewną ilość broni polskiej samoobronie, o ile pozostanie ona pod dowództwem niemieckim. Był to twardy orzech do zgryzienia, lecz okręgowy dowódca AK, Sylwester Brokowski „Biały”, zgodził się na tę propozycję. „Ustalono, że Niemcy wydadzą uzbrojenie dla 200–250 osób, które pod dowództwem polskich podoficerów przeznaczone będą na placówki samoobrony, natomiast z około 300 osób utworzony zostanie zwarty oddział, który będzie działać w terenie”, opisuje te wydarzenia Filar.
Sformowany w ten sposób oddział – w sile kompanii – nazywano polską żandarmerią. Miał on chronić Polaków oraz walczyć z UPA. W praktyce jednak Niemcy wykorzystywali go również do patrolowania i ochrony wybranych obiektów w różnych miejscowościach. Do polskiej żandarmerii wstępowali Polacy ze spalonych przez Ukraińców wsi, zdesperowani i przerażeni zbrodniami UPA. Chętnych znalazło się tyle, że w Maciejowie koło Kowla sformowano drugą kompanię.
Ochotnicy z podziemia
W listopadzie 1943 roku Niemcy połączyli obie kompanie żandarmerii i dokonali reorganizacji: utworzyli batalion policji pomocniczej i nadali mu numer 107 (Schutzmannschaft Battalion 107). Oddział stacjonował w Maciejowie (około 15 km na zachód od Kowla, dziś Łuków/ Łukiw na Ukrainie), tam też znajdował się ośrodek szkoleniowy. W odróżnieniu od zwykłej policji, Hilfspolizei były bowiem jednostkami skoszarowanymi, a ludzie należący do tej formacji odbywali wstępne szkolenie wojskowe, które obejmowało m.in. obsługę broni wojskowej.
W obu kompaniach od samego początku ich istnienia działały komórki polskiego podziemia, pozostające w porozumieniu z powiatowym delegatem rządu na kraj. Do batalionu skierowano zaufanych ludzi z podziemia, w tym Władysława Filara oraz Witolda Iżykowskiego, kierujących konspiracyjną grupą. Wśród spiskowców znalazł się również weteran z września 1939 roku Ryszard Kasprowicz „Lwie Serce”, dobrze znający język niemiecki. Został on dowódcą jednej z kompanii batalionu. Kontakt z lokalnymi strukturami AK odbywał się za pośrednictwem proboszcza z Kowla, księdza Antoniego Piotrowskiego „Prawdzica”, oraz na plebanii w Maciejowie.
W oddziale sprawnie działała komórka agitacyjna. Jak opisuje Władysław Filar: „Rozpoczęto systematyczną pracę wśród stanu osobowego batalionu. Zwrócono szczególną uwagę na pogłębienie patriotyzmu i rozwijanie świadomości tego, że obecny stan, w jakim znajduje się batalion, to tylko pewien etap na drodze walki o niepodległą Ojczyznę. Podczas zajęć świetlicowych wygłaszano pogadanki i odczyty o akcencie patriotycznym, deklamowano wiersze Adama Mickiewicza i Juliusza Słowackiego, czytano fragmenty dzieł Henryka Sienkiewicza i innych pisarzy, śpiewano polskie piosenki wojskowe i harcerskie. Wszystko to kształtowało postawy, umysły i poglądy młodych ludzi, rozbudzało patriotyzm i było przygotowaniem do czekających ich w bliskim czasie zadań i obowiązków względem Ojczyzny”.
Żołnierze poszli w las
Momentem przełomowym dla batalionu było rozpoczęcie na Wołyniu akcji „Burza”. Rozkaz mobilizacyjny dla lokalnego podziemia wydał 15 stycznia 1944 roku komendant Okręgu Wołyń AK płk Kazimierz Bąbiński „Luboń”. Pięć dni później do polskiej konspiracji w batalionie dotarł rozkaz, przekazany przez pchor. Antoniego Kazimierskiego „Osika”: oddział ma przejść do rejonu koncentracji na południe od Kowla.
Należało dobrze zaplanować całą akcję. Okazało się to trudne, bo w miejscowości stacjonowali Niemcy, były tam również inne oddziały policji pomocniczej. Należało poza tym zneutralizować dowództwo batalionu oraz Niemców kwaterujących w koszarach, błyskawicznie przygotować transport broni, amunicji i wyposażenia, zebrać wysłane w teren posterunki i patrole, a potem potajemnie wyprowadzić oddział z miejscowości.
Ponieważ czas naglił, akcję przeprowadzono w nocy z 20 na 21 stycznia 1944 roku. Konspiratorów podzielono na grupy i skierowano do poszczególnych zadań. Część z nich ogłosiła w batalionie alarm, zbudziła żołnierzy, a potem wyprowadziła ich na miejsce zbiórki. Inni zajęli się rozbrojeniem Niemców, których zamknięto w koszarowym areszcie. Późno w nocy batalion wyprowadzono z koszar i skierowano drogą przez Zasmyki do miejscowości Suszybaba. Droga była trudna ze względu na zimową pogodę oraz konieczność transportu sprzętu i wyposażenia na 20 wozach.
Cała akcja udała się jednak pierwszorzędnie i obyło się bez strat własnych. Grzegorz Fedorowski „Gryf” podsumował ją tymi słowami: „Zdobyliśmy od razu parę setek wyszkolonego żołnierza, a w dodatku tak wyposażonego i uzbrojonego, że ich kosztem można było dozbroić świeżo przybyłych chłopaków”. W Suszybabie 22 stycznia 1944 roku oddział został zaprzysiężony, a potem żołnierzy rozdzielono między różne bataliony 27 Wołyńskiej Dywizji AK.
Tekst ukazał się w listopadowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
autor zdjęć: NAC, Bundesarchiv
komentarze