Ofensywa nad Sommą pod jednym względem była przełomowa: tu rozpoczęła się historia broni pancernej. Rzucone do walki przez aliantów pierwsze pojazdy pancerne nie zdołały jednak zmienić sytuacji na froncie. Mimo tysięcy ofiar po obu stronach w raportach wciąż powtarzano jedno upiorne zdanie: „Na zachodzie bez zmian”.
Historycy wojskowości zgodnie twierdzą, że o przebiegu I wojny światowej na froncie zachodnim przede wszystkim decydowały ruchy odwodów walczących wojsk. Z taktycznego punktu widzenia każde przełamanie obrony mogło być zamknięte przez jej odwody szybciej, niż atakujący zdołał podciągnąć własne posiłki, które zabezpieczyłyby i utrzymały zdobyty teren. Na poziomie strategicznym przewaga obrony sprawiała, że dokonanie decydującego przełamania było praktycznie niemożliwe. W ten sposób powstało błędne koło nazwane wojną pozycyjną. Obie strony starały się z niego wyjść, a pierwszą poważną próbę przerwania tego krwawego impasu podjęli Niemcy pod Verdun (21 lutego–18 grudnia 1916 r.). W planach niemieckich sztabowców zaatakowanie twierdzy miało spowodować ściągnięcie w jej rejon i zniszczenie francuskich odwodów. Upadek Verdun byłby dla Francuzów katastrofą i mógłby doprowadzić do szybkiego podpisania kapitulacji. A jeśli twierdza nie padłaby od razu, to i tak jej obrona miała pochłonąć wszystkie francuskie rezerwy. Od lutego 1916 roku armia niemiecka atakowała Verdun fala za falą i rzeczywiście była coraz bliżej wyniszczenia odwodów Francuzów u bram Paryża. Alianci zmuszeni zostali do natychmiastowego odciążenia Verdun przez własną ofensywę. Tak zrodził się plan bitwy nad Sommą.
Imperialny armagedon
Ponieważ znaczna część armii francuskiej była zaangażowana w walki o utrzymanie Verdun, główny ciężar ofensywy spadł na Brytyjskie Siły Ekspedycyjne. Ich dowódca, generał Douglas Haig, był zwolennikiem działań ofensywnych i z energią podjął się przygotowań do bitwy. Jako miejsce ofensywy wybrano tereny nad Sommą, które dotychczas nie były areną większych walk. Powodowało to jednak jeden podstawowy problem: atakujący mieli przed sobą dobrze przygotowane pozycje obronne, w czym niemieccy żołnierze byli mistrzami. Ponadto Niemcy kontrolowali wszystkie wzniesienia w okolicy. Alianci założyli jednak, że wystarczy kilka dni ostrzału artyleryjskiego, by zniwelować tę przewagę, a dalszy plan był już prosty i sprawdzony. Stanowiska nieprzyjaciela miały zostać zdobyte falowymi atakami piechoty. Żołnierze, którzy przeżyli nieudany atak, mieli dołączać do kolejnych szturmów, prowadzonych aż do skutku – do ostatecznego zwycięstwa. Tyle sztabowa teoria.
W rzeczywistości okazało się, że tygodniowy ostrzał artyleryjski jedynie porozrywał zasieki z drutu kolczastego, i to tylko w kilku miejscach. Niemieckie umocnienia zostały nienaruszone. Kiedy 1 lipca 1916 roku imperialne dywizje ruszyły do ataku, znalazły się pod morderczym ogniem broni maszynowej i moździerzy nieprzyjaciela. Tego dnia zginęło prawie 60 tysięcy żołnierzy alianckich. To była rzeź, ale by nie zmieniła się w prawdziwą katastrofę, atakujący musieli, jak stwierdził generał Haig „wywierać ciągłą presję na nieprzyjaciela w tym samym miejscu”. Mówiąc inaczej, zmiana osi ataku wymagałaby miesięcy działań logistycznych, w czasie których Verdun na pewno by padło. Brytyjczycy i Francuzi nie mieli innego wyjścia, jak tylko powtarzać ataki, wprowadzać do walki coraz to nowe oddziały i atakować raz za razem w tym samym miejscu. Działania nad Sommą stały się więc kolejną, tak dobrze już znaną, bitwą na wyniszczenie, „maszynką do mielenia mięsa”, jak w wisielczym humorze nazwali ją żołnierze.
„Panika czołgowa”
W celu wsparcia wykrwawiającej się na niemieckich transzejach piechoty alianci skierowali nad Sommę samoloty w niespotykanej gdziekolwiek indziej liczbie, używali gazów bojowych i wreszcie sprowadzili zupełnie nową broń: czołgi. Brytyjskie MK I okazały się maszynami wyjątkowo prymitywnymi, niedopracowanymi i zawodnymi. Były do tego tak powolne, że samo doprowadzenie ich na pozycje wyjściowe do ataku stanowiło nie lada sztukę. Nad Sommę udało się Brytyjczykom ściągnąć 49 tych kolosów. Przydzielono je do Sekcji Ciężkiej Korpusu Karabinów Maszynowych – tak nazwano pierwszy w historii oddział czołgów. Większość ich od razu wyłączyły awarie, do walki skierowano 22 maszyny. Już na pozycjach wyjściowych zepsuło się jeszcze siedem i w sumie do natarcia ruszyło 15 czołgów, a reszta miała do nich dołączyć po naprawie usterek.
15 września 1916 roku zdumionym żołnierzom niemieckim, którzy bronili się we wsi Flers-Courcelette, z dymów eksplozji i pożarów nagle ukazały się wielkie stalowe „mamuty”. Ich pancerzy nie imały się pociski maszynowych kulomiotów! Wprawdzie kilka stalowych maszyn utknęło w zasiekach, jedną udało się zniszczyć ogniem z armaty, ale dziewięć dotarło do transzei i zaczęło z karabinów maszynowych i dział masakrować przerażonych Niemców. Dzięki temu atakowi zdobyto od razu całe… dwa kilometry niemieckich pozycji! W walce pozycyjnej był to nie lada wyczyn.
Sukces duży, lecz lokalny i krótkotrwały. Niemieccy oficerowie szybko opanowali „panikę czołgową”, jak nazwano pierwsze wrażenie po wejściu do walki czołgów. Okazało się, że stalowe potwory nie są takie straszne. Szybko się psują, są łatwym celem dla artylerii, a ich pancerz wcale nie chroni przed bronią maszynową. Pociski trafiały bowiem w szkło szczelin obserwacyjnych, rozżarzone szklane odpryski wpadały do wnętrza czołgu i raniły załogę. By temu zapobiec, czołgistom wydawano maski ze stalowej siatki, jednak były one tak ciężkie, że mało kto je zakładał. Zresztą ograniczały i tak niewielką widoczność ciasnej kazamaty wypełnionej spalinami i dymem z dział i karabinów maszynowych. Mimo to debiut czołgów pod Sommą uważano za udany i odtąd wielkie sylwetki MK I były stałym elementem pola walki na froncie zachodnim.
Pyrrusowe zwycięstwo
Po dziesięciu dniach od pamiętnego ataku czołgów, 25 września, Brytyjczycy i Francuzi znowu ruszyli do natarcia i ponownie wyrwali Niemcom kilkaset metrów pozycji za cenę kilkudziesięciu tysięcy zabitych żołnierzy. Podobnie jak alianci pod Verdun, niemieccy żołnierze nad Sommą bronili się zażarcie. Pod koniec października obie strony były tak wykrwawione, że można było sądzić, iż linia transzei nad Sommą zastygnie bez zmian aż do wiosny. Jednak generał Haig raz jeszcze poderwał swych ludzi do ofensywy – 13 listopada doszło do masakry nad rzeką Ancre. Brytyjczycy nie zdołali tam przesunąć linii frontu, zdobyli jedynie – za cenę tysięcy poległych – kilka ruin po wioskach na południe i wschód od Ancre…
Wreszcie 18 listopada generał Haig powiedział „dosyć”, uznawszy zdobycie w wielomiesięcznej bitwie 120 mil kwadratowych za swój wielki triumf. Straty brytyjskie wyniosły 420 tysięcy żołnierzy, francuskie – ponad 200 tysięcy, Niemcy mieli około 465 tysięcy ofiar. W istocie bitwa ta nie przerwała błędnego koła wojny pozycyjnej i nie przyniosła przełomu strategicznego, pozwoliła jednak utrzymać Verdun i tak potrzebne do dalszej walki odwody.
Bibliografia:
„Atlas wojen pancernych od 1916 roku do chwili obecnej”, pod red. dr. Stephena Harta, przeł. Sławomir Kędzierski, Czerwonak 2017.
Janusz Pajewski, „Pierwsza wojna światowa 1914–1918”, Warszawa 2014.
Andrew Robertshaw, „Bitwa nad Sommą 1916. Tragedia i triumf”, przeł. Natalia Łajszczak, Warszawa 2010.
autor zdjęć: Wikipedia
komentarze