Jak się dostać do West Point, co to jest Thayer Method, czym się różni amerykańska akademia od polskich uczelni i dlaczego najtrudniejszy jest pierwszy rok? O studiach w akademii, która jest światowym liderem w kształceniu dowódców, opowiada sierż. pchor. Bartłomiej Grzybowski, który West Point ukończył z wyróżnieniem.
West Point — to robi wrażenie. Jak się zostaje absolwentem słynnej amerykańskiej uczelni?
sierż. pchor. Bartłomiej Grzybowski: Najpierw trzeba się do niej dostać, a nie jest to łatwe. Przedstawiciele każdej z wojskowych akademii typują najlepszych podchorążych. Liczą się m.in. wyniki w nauce, osiągnięcia sportowe, znajomość języków obcych oraz opinia służbowa o kandydacie. Potem najlepsi przystępują do wieloetapowej rekrutacji do West Point. Obejmuje ona m.in. rozmowę kwalifikacyjną, która odbywa się z udziałem przedstawiciela ambasady Stanów Zjednoczonych, oraz egzaminy, w tym amerykańską maturę. Trzeba było także przejść testy medyczne oraz test sprawności fizycznej CFA (Candidate Fitness Assessment).
Wszystkie etapy przeszedł pan z sukcesem i w 2016 roku rozpoczął studia. Czym właściwie West Point różni się od naszych akademii?
Przede wszystkim organizacją nauki. Kształcąc przyszłych oficerów liderów, amerykańska uczelnia największy nacisk kładzie na naukę dowodzenia i przywództwa w praktyce. Tam w składzie każdej uczelnianej kompanii są kadeci z różnych roczników – od pierwszego do czwartego. Na początku starsi dowodzą kolegami z pierwszego roku, którzy w kolejnych latach stają się dowódcami plutonów i kompanii. Niektórym studentom powierzane są nawet stanowiska dowódców batalionów i pułków. W ten sposób wojskowi odpowiadają za każdy szczebel dowodzenia. Zawsze wymagane jest poszanowanie starszych stopniem, właściwy sposób odnoszenia się do przełożonych i przestrzeganie zasad kodeksu honorowego. Dzięki takiemu rozwiązaniu już od początku studiów kadeci uczą się różnych sposobów dowodzenia. Ma to ich przygotować do przyszłej służby. Jeśli natomiast chodzi o samo kształcenie, to tym, co wyróżnia West Point, jest stosowana tam powszechnie tzw. Thayer Method, czyli metoda aktywnej nauki.
Co dokładnie oznacza?
W dużym skrócie branie pełnej odpowiedzialności za swoje postępy w nauce. Kadeci dużo materiału muszą opanować sami, dostają więc sporo prac domowych, a także grupowe projekty, które mają sprawdzić ich wiedzę pod wieloma względami. Z mojego punktu widzenia ogromnym plusem było poczucie pewnej indywidualizacji studiów. Tam nie ma takich wykładów jak u nas, gdy aula pęka w szwach. Wszystkie zajęcia odbywają się w co najwyżej kilkunastoosobowych grupach, tak by każdy mógł aktywnie zaangażować się w zajęcia. A wykładowcy mają wtedy czas dla każdego.
West Point ma za zadanie wykształcić inżyniera. A specjalizacje?
Nie ma tu rozbudowanych specjalności i jest też duża dowolność w wyborze kierunku – można studiować kierunki typowo politechniczne, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby ukończyć biologię, filologię angielską lub inne kierunki ścisłe czy humanistyczne. Na pierwszym roku wszyscy uczą się tego samego, podstawowe przedmioty to: matematyka, fizyka, chemia, angielski, psychologia, język obcy oraz historia. Na drugim każdy, w zależności od kierunku, który wybrał, ma wpisywane do planu kolejne przedmioty obowiązkowe. Ja akurat zdecydowałem się na mechanikę i budowę maszyn, więc dodatkowo miałem m.in. dynamikę, wytrzymałość materiałów, termodynamikę, lotnictwo i mechatronikę.
Czas na specjalizację przychodzi dopiero po ukończeniu akademii. Absolwenci nie trafiają bowiem od razu do jednostek, tylko do centrów szkolenia i to tam zdobywają wiedzę specjalistyczną, związaną z rodzajem wojsk, w których będą służyć, np. z logistyki, z zakresu działań wojsk pancernych czy pilotów śmigłowców. Natomiast w Polsce specjalizacja jest wbudowana w program szkolenia na studiach.
Studenci West Point mogą brać udział w różnych kursach, np. spadochronowych czy płetwonurkowych. Ukończył pan któryś z nich?
Niestety z powodu pandemii większość kursów się nie odbyła, a podchorążowie z zagranicy mają bardzo ograniczoną pulę kursów do wyboru, ponieważ nie mają amerykańskiego poświadczenia bezpieczeństwa.
Ale studia to nie tylko nauka i ćwiczenia…
Tak, to okazja do zdobycia wielu dodatkowych umiejętności i doświadczeń. W West Point miałem np. świetne warunki do nauki języków obcych, angielskiego i francuskiego. Wiele dał mi także udział w drużynie „Sandhurst” i w organizowanych cyklicznie przez akademię zawodach użyteczno-bojowych, w których uczestniczą także reprezentacje z innych krajów, m.in. z Polski.
Przez cztery lata bardzo mocno angażowałem się w działalność Polskiego Klubu „Kościuszko Squadron”, którego członkowie promują polską kulturę. Dwukrotnie odwiedziłem Pentagon oraz brałem udział w corocznych obchodach Dnia Pułaskiego w Filadelfii i Nowym Jorku. Należałem też np. do klubu międzynarodowego, zrzeszającego studentów zainteresowanych historią, kulturą i zwyczajami innych państw. W ostatnim roku stanąłem nawet na jego czele. Byłem też członkiem koła mechaniki i budowy maszyn.
A czas wolny? Znalazł pan chwilę, żeby np. zwiedzić Stany?
Najwięcej planów podróżniczych zostawiłem sobie na ostatni rok studiów, gdy wolnego czasu miałem mieć nieco więcej. Niestety, pokrzyżowała je pandemia. Na szczęście wcześniej udało mi się co nieco zobaczyć. Dość dobrze poznałem Nowy Jork, gdzie np. zwiedziłem zacumowany lotniskowiec USS „Intrepid” i największą na świecie coroczną wystawę samochodową Car Show. Zwiedziłem także Waszyngton oraz inne miasta wschodniego wybrzeża: Boston, Filadelfię i Charleston.
W czasie pandemii, gdy West Point zamknęło się całkowicie i mieliśmy jedynie zajęcia online, przez trzy miesiące byłem u mojej rodziny w Chicago. Dzięki temu poznałem dobrze również to miasto.
Pana najważniejsze doświadczenie z West Point to…
Bez wątpienia akademia zapewnia wspaniałą i wszechstronną edukację wojskową. Jednak równie ważne były dla mnie doświadczenia, jakie zdobyłem, ucząc się w środowisku przesiąkniętym ideą przywództwa. Podczas treningów wojskowych, zawodów, na poligonach... A to wszystko w międzynarodowym towarzystwie.
A było coś, co się panu nie podobało?
Na pewno dużo lepiej mogłyby być zorganizowane zajęcia sportowe. W Polsce, wychowanie fizyczne jest odrębnym przedmiotem. Z każdym rokiem stopniuje się trudność ćwiczeń, wchodzi na bardziej zaawansowane poziomy. To daje pole do rozwoju. W Polsce np. nauczyłem się bardzo dobrze pływać, bo na WAT zaczęliśmy od techniki pływackiej. Na West Point zajęcia sportowe to nauka podstaw konkretnych dyscyplin przez pół semestru. Mieliśmy więc zajęcia z boksu, gimnastyki, pływania czy fitnessu. Biorąc pod uwagę, że trwały 50 minut, w tym zbiórka i rozgrzewka, czasu na same ćwiczenia nie pozostawało zbyt dużo.
Tęsknił pan za domem?
Szczerze mówiąc, nie sądziłem, że tęsknota mnie dopadnie. Gdy byłem w liceum, połknąłem bakcyla podróżowania i kiedy tylko miałem okazję, wyjeżdżałem. Czym innym jest jednak tydzień, dwa poza domem i perspektywa rychłego powrotu, a czym innym kilkuletni wyjazd zagraniczny. Najtrudniej było na pierwszym roku. Przepustki wydawane raz na semestr, nowe środowisko, do tego byłem jedynym Polakiem wśród kadetów. Tłumaczyłem sobie jednak, że przecież świadomie dokonałem takiego wyboru i teraz jest mój czas na zdobywanie doświadczeń. Gdy rok po mnie do West Point wstąpili Olaf Koryciak oraz Michał Kamieński, cieszyłem się, że mogę z kimś porozmawiać po polsku. Potem było łatwiej, przepustki były częstsze, a na przerwy w nauce przylatywałem do Polski.
Zakończenie West Point to tradycyjna ceremonia, z uroczystą oprawą…
To dzień, na który czeka każdy kadet. Uroczysta zbiórka odbyła się na stadionie futbolowym, gdzie w obecności przedstawicieli władz państwowych i najważniejszych dowódców armii amerykańskiej otrzymaliśmy dyplomy. W tym roku uroczystość odbyła się z udziałem Lloyda Austina III, sekretarza obrony USA, oraz gen Jamesa C. McConville’a, szefa sztabu armii amerykańskiej. Dla mnie było to spore przeżycie i jeden z najszczęśliwszych dni mojego życia. Skończyłem tę prestiżową uczelnię, otrzymując dyplom z wyróżnieniem.
Przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych ukończył pan trzeci rok logistyki na Wydziale Mechanicznym WAT-u. Co teraz?
Kończąc Akademię w USA, uzyskałem tytuł Bachelor of Science – odpowiednik polskiego tytułu inżyniera oraz stopień second lieutenanta, to taki nasz podporucznik. Rzecz jednak w tym, że w Wojsku Polskim, aby zostać oficerem, trzeba mieć wykształcenie wyższe magisterskie. W naszej armii wciąż więc jestem sierżantem podchorążym. Dlatego, by zostać mianowanym na pierwszy stopień oficerski, muszę dokończyć edukację na WAT. Już w październiku wracam więc na Wydział Inżynierii Mechanicznej (wcześniejsza nazwa – Wydział Mechaniczny). Liczę, że po ukończeniu studiów swoje cenne doświadczenia z West Point będę mógł w pełni wykorzystać w służbie w Wojsku Polskim.
Akademia West Point w stanie Nowy Jork została otwarta 4 lipca 1802 roku. Jest najstarszą i najbardziej prestiżową szkołą wojskową armii USA. Każdego roku przyjmuje około 1200 kadetów amerykańskich, w tym 15 kadetów z zagranicy. Obecnie na West Point kształci się ponad 4 tys. osób, w tym dwóch Polaków: Olaf Koryciak i Michał Kamieński z WAT-u. Pod koniec czerwca na studia do West Point poleciał kpr. pchor. Mateusz Bojarczyk. Absolwentami akademii są m.in. prezydenci USA Dwight Eisenhower, Ulysses Grant oraz generałowie George Patton i Douglas MacArthur.
autor zdjęć: arch. prywatne
komentarze