Wraz z rozwojem artylerii i lotnictwa konflikty zbrojne niosły coraz większe zniszczenia, które nie omijały także miejsc kultu religijnego i zabytków kultury. Apogeum nastąpiło podczas II wojny światowej, a jego najbardziej głośnym przykładem było zbombardowanie przez aliantów klasztoru benedyktynów na Monte Cassino.
Żołnierz 2 Korpusu Polskiego w ruinach klasztoru Monte Cassino. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Obiekty kultu religijnego już od starożytności padały ofiarą wojennego barbarzyństwa. Zwycięskie wojska łupiły świątynie, ponieważ przeważnie były najważniejszymi i najbardziej okazałymi budowlami w zdobytych miastach, na dodatek bogato wyposażonymi w cenne wyroby ze szlachetnych metali: złota i srebra. Doskonałym przykładem jest tu słynna Pierwsza Świątynia, zwana także Świątynią Salomona (opisane w Biblii główne sanktuarium Izraelitów w Jerozolimie), która została zniszczona po zdobyciu miasta przez wojska babilońskie króla Nabuchodonozora II w 587 roku p.n.e. Zbudowaną w jej miejscu Drugą Świątynię zniszczyli Rzymianie w 70 roku n.e., gdy stłumili powstanie żydowskie i zdobyli Jerozolimę.
Ciekawe przykłady można znaleźć też w historii Polski. W czasie najazdu księcia czeskiego Brzetysława I na Wielkopolskę w 1038 roku nie tylko okradano i brano w niewolę ludność, ale także burzono kościoły. Z katedry w Gnieźnie wywieziono cenne relikwie – ciała świętego Wojciecha, Gaudentego oraz Pięciu Braci Męczenników. Po tych wydarzeniach kronikarz Gall Anonim pisał: „I tak długo wspomniane miasta pozostawały w opuszczeniu, że w kościele św. Wojciecha Męczennika i św. Piotra Apostoła dzikie zwierzęta znalazły legowiska”. Papież Urban II nakazał potem zwrot zrabowanych z katedry gnieźnieńskiej relikwii świętych, rzeźb, naczyń i dzwonów. Niszczenie i rabunek kościołów uznawano za zjawisko naganne, ale w czasie wojny w tamtych realiach niewiele można było zrobić, by temu zapobiec.
Podczas licznych wojen religijnych, jakie miały miejsce w Europie, siłą rzeczy ze szczególną zaciekłością niszczone i rabowane były właśnie kościoły. Masowy rabunek świątyń odbywał się w czasie wojen krzyżowych. Wielkie zniszczenia przyniosły wojny husyckie w XV wieku, a także wojny pomiędzy protestantami a katolikami w Europie (zwłaszcza w Niemczech i Francji) w XVI–XVII wieku, rewolucja francuska (1789–1799) oraz następujące po niej wojny napoleońskie (1803– 1815).
Wielka Wojna
Kolejne konflikty zbrojne niosły coraz większe zniszczenia, co miało związek z rozwojem artylerii i lotnictwa. Szczególnie widoczne stało się to podczas I wojny światowej, gdy armie toczyły długotrwałe walki pozycyjne na dużych odcinkach linii frontu, stosując ponawiane ostrzały artyleryjskie, które miały zniszczyć stanowiska przeciwnika. W tych masowych nawałach ogniowych nikt nie myślał o ochronie kościołów i nie były one oszczędzane. Celem dla armat stawały się często wysokie kościelne wieże, które były doskonałym punktem obserwacyjnym dla przeciwnika. Z tego też względu starano się je zniszczyć celnym trafieniem. Dobrym przykładem zniszczeń świątyni na linii frontu na terenie Polski w okresie I wojny światowej jest chociażby historia kościoła rzymskokatolickiego pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Goworowie niedaleko Ostrołęki, w diecezji łomżyńskiej. Na przełomie lipca i sierpnia 1915 roku miała tam miejsce dwutygodniowa bitwa pomiędzy wojskami niemieckimi a rosyjskimi. Jak potem obliczono, na kościół i teren przykościelny spadło aż siedemset pocisków artyleryjskich, co spowodowało poważne uszkodzenia.
Żołnierze 2 Korpusu w trakcie walk o Monte Cassino. Fot. Domena publiczna
Podczas odbudowy świątyni w jej elewację wmurowano na pamiątkę kilkadziesiąt odnalezionych wówczas pocisków armatnich. Podobna sytuacja miała miejsce w innych kościołach w tej części Mazowsza, między innymi w Wąsewie, Różanie, Przasnyszu. Podczas zwiedzania w trakcie turystycznych wyjazdów miejsc kultu nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, często można przeczytać o tym, że dana świątynia była obrabowana bądź zniszczona, a następnie odbudowana.
Dewastacje podczas II wojny światowej
Apogeum zniszczeń nastąpiło podczas II wojny światowej za sprawą ciężkich walk, ostrzału artylerii, ale także na skutek działania lotnictwa. W kampanii wrześniowej 1939 roku w Polsce Luftwaffe i niemieckie wojska lądowe nie oszczędzały kościołów. Podobnie było w walkach na Zachodzie w 1940 roku – symbolem niemieckich nalotów na Anglię w czasie II wojny światowej stała się gotycka katedra Świętego Michała Archanioła z przełomu XIV i XV wieku w Coventry zbombardowana przez Luftwaffe 14 listopada 1940 roku. W Warszawie podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku bombowce nurkujące Ju-87 bombardowały z premedytacją kościoły, mimo że w wielu z nich znajdowały się powstańcze szpitale i były miejscem schronienia dla ludności niebiorącej bezpośredniego udziału w walce. Zacięte starcia toczyły się we wnętrzach kościoła Świętego Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu. Warszawska katedra pod wezwaniem Świętego Jana została zniszczona wskutek ataków minami sterowanymi typu Goliat czy ładunkami wybuchowymi pojazdów Borgward. Liczne przykłady można by tu mnożyć.
Podobne zniszczenia powodowały naloty brytyjsko-amerykańskiego i sowieckiego lotnictwa na tereny III Rzeszy i państw podbitych. Zaczęta przez hitlerowskie Niemcy wojna totalna sprawiła, że alianci nie przebierali w środkach i podczas nalotów dywanowych bomby padały na całe miasta, a więc i na kościoły.
Klasztor na linii Gustawa
Szczególny jednak przypadek zniszczenia z premedytacją przez wojskowych liczącego 1300 lat słynnego i rozległego założenia klasztornego benedyktynów z VI wieku wydarzył się podczas walk toczonych przez wojska anglo-amerykańskie w bitwie o Monte Cassino we Włoszech w 1944 roku.
Gdy wojska alianckie przygotowywały się do zdobycia Sycylii i ataku na Włochy, w czerwcu 1943 roku upominano generała Dwighta Eisenhowera, dowódcę sił alianckich w śródziemnomorskim teatrze działań wojennych, by bez względu na okoliczności operacyjne wszystkie instytucje religijne, kościoły, archiwa i zabytki historyczne we Włoszech były oszczędzane. Półwysep Apeniński z racji swej przeszłości historycznej był nasycony zabytkami z różnych epok. Generał Eisenhower deklarował, że dowódcom przekazano odpowiednie rozkazy, by przestrzegali tych warunków. Faktycznie podczas walk we Włoszech zimą na przełomie 1943 i 1944 roku wojska alianckie posuwające się na północ starały się uchronić od zniszczenia zabytki historyczne i kościoły. Oddziałom amerykańskim II Korpusu 5 Armii, które znalazły się w rejonie Monte Cassino, wydano instrukcje, by oszczędzać znajdujący się tam klasztor benedyktynów. Na nieszczęście dla tego zabytkowego obiektu w jego bezpośredniej bliskości, na sąsiadujących wzniesieniach wojska niemieckie jesienią 1943 roku zbudowały umocnienia, tak zwaną linię Gustawa mającą blokować nadciągającym z południa wojskom alianckim dostęp do drogi prowadzącej do Rzymu. W tym czasie w opactwie przebywało około siedemdziesięciu zakonników, ale z dnia na dzień rosła liczba cywilnych uchodźców uciekających przed zbliżającą się linią frontu.
By ruszyć dalej na Rzym, alianci musieli zdobyć te silnie bronione wzgórza, a więc przełamać linię Gustawa. Rozegrała się wówczas słynna na cały świat „bitwa narodów” o zdobycie niemieckich pozycji pod Monte Cassino. Dowodzący wojskami niemieckimi na froncie włoskim feldmarszałek Albert Kesselring doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia klasztoru. Na przełomie 1943 i 1944 roku Niemcy rozważali obsadzenie go wojskiem. Był to jednak obiekt zabytkowy, a ponadto wprowadzenie tam wojska i sprzętu byłoby w pewnym sensie pułapką, gdyż nalot aliancki mógł zagrzebać wojska w gruzach. Już 10 października 1943 roku mury klasztorne zostały nieznacznie uszkodzone przez alianckie bomby w czasie bombardowania leżącego u podnóża klasztoru miasta Cassino. Ale klasztor nie był wówczas jeszcze celem nalotu.
Trzeba przyznać, że Niemcy starali się zachować neutralność klasztoru. Nie włączyli wzgórza klasztornego do swojego systemu obrony – linii Gustawa. Feldmarszałek Kesselring (pochodzący z rodziny katolickiej) porozumiał się z władzami kościelnymi i wydał rozkaz, by wojsko nie wkraczało na teren klasztoru. 12 grudnia 1943 roku Niemcy uznali go za obszar neutralny otoczony linią wytyczoną 300 m od jego murów.
Niemcy zabezpieczyli też bezcenne zbiory sztuki i archiwalia znajdujące się na terenie klasztoru, wymuszając ich ewakuację. Były tam między innymi archiwalia i dzieła sztuki zwiezione z muzeów Neapolu i Syrakuz do bezpiecznego, wydawałoby się, miejsca.
Neutralny klasztor
Klasztor i jego okolice były uważnie obserwowane przez dowódców alianckich. Napływało wiele meldunków, których zgodność z prawdą trudno było ocenić. Żołnierze alianccy raportowali ruch Niemców rzekomo wkraczających do klasztoru i wychodzących z niego. Inni twierdzili, że widzieli błyski światła odbite od lunet obserwacyjnych z okien klasztoru. Robiło to wrażenie, jakoby obiekt ten był przez Niemców wykorzystywany i obsadzony wojskiem. Ocena, czy Niemcy są w klasztorze, czy nie, była jednak cały czas niejednoznaczna i budziła wątpliwości.
5 stycznia 1944 roku Niemcy zawęzili przebieg linii neutralnej wokół murów klasztoru, ograniczając ją z 300 m do tylko 2 m [sic!]. Ponadto w pobliskich jaskiniach założyli niewielkie składy amunicji. Pod klasztor podjeżdżały niemieckie działa pancerne i stamtąd strzelały, wiedząc, że artyleria aliantów nie odpowie ogniem, by nie trafić w zabytkowy obiekt. Tego rodzaju zdarzenia były rejestrowane przez dowództwo alianckie. Coraz bardziej podejrzewano, że Niemcy wykorzystują klasztor w celach wojskowych. Stawało się nieuniknione, że niebawem pociski zaczną spadać i na tę budowlę. 17 grudnia 1943 roku odnotowano pierwszy taki incydent. Kolejny 5 lutego. Nie obeszło się nie tylko bez zniszczeń, ale także ofiar w ludziach. 19 grudnia 1943 roku samolot amerykański zrzucił pierwsze bomby, których celem miało być zniszczenie wspomnianych składów amunicji. Obserwatorzy stwierdzali jednak, że pilot zrzucił bomby na tyle precyzyjnie, by nie trafić w klasztor. 8 lutego około stu pocisków artyleryjskich spadło omyłkowo na teren klasztoru. Wszelkie takie incydenty Niemcy wykorzystywali propagandowo, ogłaszając światu, że zabytek, kolebka zakonu benedyktynów, jest celem niszczącego ataku anglo-amerykańskiego.
Pierwsze walki o przełamanie linii Gustawa w rejonie miasteczka Cassino stoczono między 17 stycznia a 11 lutego 1944 roku. Warunki zimowe, górzysty teren oraz zacięta obrona sprawiły, że pierwsze uderzenie prowadzone przez oddziały brytyjskie, amerykańskie i francuskie zostało krwawo odparte.
Zbombardować klasztor
Alianci planowali drugie natarcie. Prowadzić je miały oddziały nowozelandzkie, indyjskie, brytyjskie i francuskie. Wojskowi zwracali uwagę na górujący nad polem bitwy, rozległy klasztor, który działał przytłaczająco na żołnierzy. Wydawało się wprost niemożliwe, by Niemcy nie urządzili tam punktów obserwacyjnych i stanowisk radiostacji przekazujących współrzędne celów dla własnej artylerii. Brytyjska prasa podkręcała te nastroje i pisała, że klasztor został zamieniony przez Niemców w twierdzę. Dowództwo alianckie postanowiło w tej sytuacji zwiększyć szanse na sukces lub przynajmniej podnieść nastroje wśród własnych oddziałów.
Ruiny klasztoru na Monte Cassino. Fot. Domena publiczna
Wiadomo, że żądanie zniszczenia klasztoru przez nalot bombowy złożyli dwaj dowódcy alianccy – generał Bernard Freyberg, dowodzący korpusem nowozelandzkim, i Harry Dimoline, dowódca 4 Dywizji Hinduskiej, którzy mieli prowadzić kolejne natarcie. Generał Freyberg oświadczył, że nie pośle swych żołnierzy do walki, dopóki klasztor nie zostanie zbombardowany. Generałowie twierdzili, opierając się na raportach żołnierzy, że widziano błyski lunet snajperów z okien klasztoru. Za zniszczeniem go opowiadali się mający uczestniczyć w następnych atakach żołnierze bez względu na wyznanie. Tymczasem na terenie klasztoru w rzeczywistości nie było niemieckiego wojska, co potwierdził później sam opat Gregorio Diamare. Opactwo było wciąż strefą chronioną. Generał Harold Alexander, głównodowodzący wojsk alianckich w obszarze Morza Śródziemnego, oświadczył, że klasztor zostanie zbombardowany, jeśli tylko generał Freyberg uzna to za militarną konieczność. Tak też postanowiono. Początkowo źle oszacowano „siły na zamiary”. Generał Freyberg uważał, że wystarczy nalot 36 samolotów typu Curtiss P-40 Warhawk, które miały zrzucić 18 ton bomb. Jednak klasztor miał bardzo grube mury i zburzyć go mógł tylko nalot czterosilnikowych bombowców. 14 lutego nad klasztorne wzgórze wystrzelono ulotki informujące o tym, że teren ten zostanie objęty walkami i klasztor może być zniszczony. Stanowczo zalecano opuszczenie tego miejsca. Bombardowanie, do którego w końcu doszło, przerosło wszelkie wyobrażenia jego pomysłodawcy, generała Freyberga.
Pierwsze bombardowanie
Rankiem 15 lutego 1944 roku od 9.25 do 10.05 nad klasztor nadleciało falami 135 (ze 142 wysłanych) ciężkich bombowców typu B-17 Latająca Forteca z 2, 97, 99 i 301 Grupy Bombowej 15 Armii Powietrznej USA. Samoloty zrzuciły 257 ton bomb burzących i 59 ton bomb zapalających z wysokości 15–18 tys. stóp (4500–5400 m). W ciągu minuty klasztor pokryły dymy wybuchów. W tym momencie równocześnie swoje dołożył ostrzał z dział i moździerzy II Korpusu Artylerii USA (wystrzelono 266 pocisków).
Po pierwszym ataku ciężkich bombowców nie nastał bynajmniej spokój. Pomiędzy 10.35 a 13.32 nad klasztor nadleciała druga fala samolotów. Tym razem były to średnie bombowce: 40 maszyn typu Martin B-26 Marauder (z 319 Grupy Bombowej) i 47 samolotów typu B-25 Mitchell (z 321 i 340 Grupy Bombowej) z 12 Armii Powietrznej Stanów Zjednoczonych. Zrzuciły one 128 ton bomb z wysokości 12 tys. stóp (ok. 3600 m). To też nie był koniec. Tuż przed godziną 14.00 nad klasztor nadleciała trzecia fala – 27 średnich bombowców, które wykonały najbardziej precyzyjny zrzut kolejnych 42 ton bomb. Ogółem w nalocie wzięło udział 249 samolotów. Według różnych szacunków zrzucono 486–576 ton bomb.
Żołnierze patrolu 5 Batalionu Strzelców Karpackich i 12 Pułku Ułanów Podolskich w ruinach klasztoru na Monte Cassino, 18 maja 1944. Zbiory Muzeum Wojska Polskiego
Bombardowanie klasztoru było czymś nowym dla lotnictwa amerykańskiego. Pierwszy raz w czasie wojny ciężkie bombowce lotnictwa strategicznego wykonywały bombardowanie razem z bombowcami średnimi lotnictwa taktycznego, atakując cel leżący bardzo blisko pozycji własnych wojsk lądowych. Nigdy wcześniej w tej wojnie ani też nigdy później nie przeprowadzono równie silnego nalotu na tak mały obiekt. Amerykanie chcieli popisać się przy tym precyzyjnym bombardowaniem, ale to im się nie udało. Bomby spadły nie tylko na klasztor, ale także na stanowiska wojsk alianckich położone od kilku kilometrów aż do 20 km od celu.
Nalot miał być połączony z natarciem piechoty, w końcu jednak do żadnego takiego ataku nie doszło. Przeciwnie. Żołnierze brali nadlatujące samoloty za niemieckie. Inne oddziały dowiedziały się, że to nalot własnych bombowców, dopiero w czasie, gdy trwał. Inne, które znajdowały się blisko, bo nawet 300 m od klasztoru, były zaskoczone i w pośpiechu uciekały, nie chcąc oberwać sypiącymi się hojnie z nieba amerykańskimi bombami.
Rezultaty
Późniejsze analizy zdjęć lotniczych wykazały, że jedynie 35 bomb trafiło bezpośrednio w klasztor, ale to wystarczyło, by obrócić go w ruinę. Kilka bomb przebiło się aż do piwnic, gdzie spośród tysiąca cywilnych uciekinierów, którzy się tam schronili, zginęło według różnych źródeł 250–300 osób, w tym wiele kobiet i dzieci. Atak był w zasadzie skuteczny i klasztor legł w gruzach, ale nie został całkowicie zniszczony. Część północno-zachodnia pozostała prawie nietknięta. Ocalały też podziemne krypty świętego Benedykta i świętej Scholastyki. Żołnierze niemieccy okopani w pobliżu murów klasztoru, widząc nadlatujące bombowce, próbowali uciekać. Bezskutecznie – podczas nalotu większość z nich zginęła.
Niemcy w klasztorze
Późniejsze wydarzenia pokazały, że alianci nie odnieśli żadnego sukcesu militarnego, niszcząc opactwo benedyktynów na Monte Cassino. Bardzo pomogli natomiast Niemcom, którzy do tej pory nie wkraczali do klasztoru, kierując się, cokolwiek by o nich powiedzieć, względami moralnymi. Teraz niemal natychmiast, 20 lutego, na rozkaz feldmarszałka Kesselringa zajęli powstałe rumowisko. Doskonały punkt oporu stanowiły niezniszczone grube mury przyziemia i liczne pomieszczenia poniżej poziomu gruntu, które wykorzystali jako silne punkty obrony dla swoich spadochroniarzy. Opat Gregorio Diamare pozwolił się ewakuować z ruin klasztoru dopiero 17 lutego 1944 roku. Ocalałych zakonników oraz cywilnych uciekinierów (ogółem około 40 osób) Niemcy wywieźli 45 km od linii frontu do Castelmassimo. Nagrali też wtedy wywiad z opatem na temat zniszczeń, w którym Diamare potwierdził, że w klasztorze nie stacjonowało wojsko niemieckie, a nalot był nieuzasadniony. Niemcy wykorzystali tę wypowiedź propagandowo, puszczając wywiad w eter 18 lutego 1944 roku. Ruszyła niemiecka propaganda wojenna, oskarżając aliantów o barbarzyństwo i zniszczenie liczącego 1300 lat klasztoru, najwyższej klasy zabytku kultury chrześcijańskiej w Europie.
Okazało się też niebawem, że zniszczenie klasztoru w żaden sposób nie osłabiło niemieckiej obrony tego obszaru. Drugie natarcie, wykonane przez oddziały brytyjskie (nowozelandzkie, hinduskie i słynnych Gurkhów), trwało od 12 do 19 lutego (operacja „Avenger”). W tym czasie, 17 lutego 1944 roku, czyli dwa dni po pierwszym zmasowanym nalocie, atak z powietrza ponowiono. Klasztor zaatakowały tym razem samoloty myśliwsko-szturmowe typu North American A-36 Apache należące do XII Air Support Command. Zrzuciły one bomby na wybrane punkty obsadzone przez Niemców, by wesprzeć nacierającą amerykańską 5 Armię. W drugim natarciu alianci zostali zdziesiątkowani, ponownie ponosząc porażkę.
Bombami raz jeszcze
Niepowodzenie w walkach o Monte Cassino próbowano przełamać, organizując 15 marca trzecie natarcie (operacja „Dickens”), najbardziej krwawe z dotychczasowych. Poprzedzono je kolejnym bombardowaniem. 15 marca miał miejsce następny wielki nalot bombowy na to, co z klasztoru zostało po poprzednim, i na leżące w pobliżu niemieckie pozycje. 12 i 15 Armia Powietrzna USA tym razem nad Monte Cassino wysłały 275 ciężkich i około 200 średnich bombowców, które zrzuciły 1200 ton bomb. Chociaż klasztor znowu został zasypany bombami, w niczym nie poprawiło to sytuacji wojsk alianckich i mimo następnych natarć nie zapewniło im żadnych sukcesów.
Gdy 12 maja do walki w rejonie Monte Cassino ruszył 2 Korpus Polski, zaatakowano bombami po raz kolejny. Tym razem, w związku z tym, że naloty dywanowe nic nie dały, postanowiono uderzyć precyzyjnie w wybrane niemieckie stanowiska z niskiego pułapu. Nalot wykonały samoloty typu Curtiss P-40 Warhawk z 324 Grupy Myśliwskiej specjalnie uzbrojone w bomby fosforowe i odłamkowe. Wiadomo, że samoloty atakowały z lotu nurkowego, przebijając się przez silny ogień niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Dwadzieścia cztery maszyny zrzuciły ponad 5 ton bomb dokładnie na wzgórze klasztorne, co obezwładniło niemieckie stanowiska i umożliwiło alianckim wojskom odniesienie powodzenia w walce na ziemi. Zaraz po tym ataku dwanaście następnych samolotów 324 Grupy Myśliwskiej zaatakowało w trzech kolejnych nalotach ugrupowanie wojsk niemieckich przygotowujących się do kontrnatarcia w pobliżu wzgórza klasztornego. Zrzucono tam precyzyjnie około 5,6 ton bomb.
Atak niemiecki załamał się, zanim się zaczął. Oddziały alianckie, ukryte w odległości 70 m od celu nalotu, nie poniosły strat. Za tę akcję 324 Grupa Myśliwska otrzymała po raz drugi „Distinguished Unit Citation” („Wyróżnienie Jednostki”), co Amerykanie do dziś uznają, ale chyba zbyt optymistycznie, za „wymuszenie kapitulacji niemieckiego garnizonu”.
Czy było warto
Mimo zbombardowania klasztoru wojskom alianckim szturmującym niemieckie pozycje na okolicznych wzgórzach linii Gustawa nie udało się w trzech pierwszych natarciach przełamać ich oporu. Ostatecznie dopiero w czwartej bitwie o Monte Cassino, w maju 1944 roku w ciężkich walkach dokonały tego oddziały 2 Korpusu Polskiego generała Władysława Andersa. Na szczęście polscy żołnierze nie mieli nic wspólnego ze zniszczeniem klasztoru. Gdy wchodzili do walki pod Monte Cassino 11 maja 1944 roku i wykonali dwa szturmy (12–19 maja 1944) na sąsiednie wzgórza, obsadzone przez Niemców, klasztor od trzech miesięcy był już ruiną zniszczoną przez lotnictwo amerykańskie na wniosek dowództwa brytyjskiego. Pozycje niemieckie znajdujące się na wzgórzu klasztornym i w ruinach opactwa znalazły się w pasie natarcia wojsk brytyjskich 18 lutego i 15 marca. Wtedy to bliscy wdarcia się do ruin klasztoru byli słynni Gurkhowie, ale poniesione wysokie straty nie pozwoliły im na to. W późniejszych natarciach 2 Korpusu Polskiego i wojsk alianckich walka toczyła się o sąsiednie wzniesienia, które kosztem krwawych strat w końcu opanowano. Wtedy to w nocy z 17 na 18 maja w obawie przed odcięciem drogi odwrotu oddziały niemieckie w sile ponad stu spadochroniarzy opuściły ruiny klasztoru. Niemcy pozostawili w nich jedynie swoich kilkunastu rannych pod opieką sanitariuszy i tylko tych ludzi zastał tam patrol 12 Pułku Ułanów Podolskich podporucznika Kazimierza Gurbiela. Na ruinach klasztoru Polacy zatknęli najpierw proporzec 12 Pułku Ułanów, a następnie żołnierze z pocztu dowódcy 3 kompanii 5 Batalionu Strzelców Karpackich wywiesili biało-czerwoną flagę. Utrwalono to na zdjęciach. Widać na nich flagi polską i brytyjską powiewające nad najwyższym punktem ruin klasztoru.
Zniszczenie opactwa benedyktynów na Monte Cassino było decyzją bardzo kontrowersyjną z punktu widzenia wojskowego. Oceniano później ten akt jednoznacznie jako szczyt głupoty i barbarzyństwa. Po wojnie powstało na temat tych wydarzeń kilka książek. Dyskutowano o tym przez wiele powojennych lat. Generał Harold Alexander, głównodowodzący wojsk na obszarze Morza Śródziemnego i dowódca 15 Grupy Armii, tłumaczył, że zniszczenie klasztoru było potrzebne ze względu na poprawę morale żołnierzy uczestniczących w natarciach. Stwierdzał, że życie walczących ludzi ufających swym dowódcom było ważniejsze niż ocalenie klasztoru. Jego zdaniem nie można było dopuścić, by taka dominująca nad polem walki budowla wciąż stała. Cóż jednak innego mógł powiedzieć, skoro sam zatwierdził zbombardowanie klasztoru?
Inny dowódca, Amerykanin generał Mark W. Clark, decyzję tę oceniał jako błąd. Stwierdził, że nie było wiarygodnych dowodów na to, że Niemcy zajmowali klasztor w celach wojskowych. Ocenił, że jego zbombardowanie było fatalnym posunięciem propagandowym, ale także taktycznym błędem wojskowym, który utrudnił walki o Monte Cassino i kosztował życie wielu ludzi oraz utratę dużej ilości sprzętu i czasu.
Podobno sam pomysłodawca zniszczenia klasztoru, generał Freyberg, także nie był ostatecznie zadowolony z efektów bombardowania i po fakcie dostrzegł swój błąd. Podjęcie tej decyzji starano się usprawiedliwiać informacjami, że w klasztorze znajdują się Niemcy, czego nie można było wówczas w żaden sposób potwierdzić. Tłumaczono, że na dowódców presję wywierali sami żołnierze biorący udział w kolejnych natarciach.
W ocenach współczesnych zniszczenie klasztoru było wielkim błędem – zarówno z moralnego, jak i wojskowego punktu widzenia. Brytyjczycy nazwali jego zbombardowanie „koniecznością militarną”, Amerykanie mówili o „tragicznym błędzie”. Emerytowany generał brytyjski John Frederick Charles Fuller nazwał nalot na Monte Cassino „atakiem czystej głupoty”. Bombardowanie zostało sfilmowane z okolicznych wzniesień i widok tych scen robi wrażenie. Zniszczenie klasztoru odbiło się echem na całym świecie. Opat Gregorio Diamare, przełożony benedyktynów z Monte Cassino, z goryczą wypowiadał się w radiu o bombardowaniu, które zadecydowało o pogrzebaniu w gruzach czternastu stuleci historii klasztoru i zniszczeniu tego pomnika cywilizacji chrześcijańskiej.
Po II wojnie światowej, w latach 1950–1954, benedyktyni odbudowali klasztor z wydatną pomocą włoskiego rządu. Rekonsekrował go papież Paweł VI 24 października 1964 roku.
Włoska powojenna opinia publiczna kojarzyła nazwę Monte Cassino przede wszystkim właśnie z wydarzeniami z zimy 1944 roku, gdy w wyniku alianckich bombardowań opactwo zostało doszczętnie zniszczone. Sporom w kwestii celowości tego zdarzenia nie było końca. W 2014 roku, siedemdziesiąt lat po bitwie, ówczesny prezydent Włoch Giorgio Napolitano apelował, by zakończyć dyskusje o bombardowaniu klasztoru i czcić pamięć uczestników walk, przede wszystkim żołnierzy 2 Korpusu Polskiego, którzy wraz z sojuszniczymi oddziałami alianckimi przełamali ostatecznie niemiecki opór pod Monte Cassino.
Wojciech Krajewski – archeolog, historyk, muzealnik, starszy kustosz Działu Historii Wojskowości Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie, badacz losów zestrzelonych samolotów i ich załóg z okresu II wojny światowej, zajmuje się także archeologią dawnych pól bitew i historią Powstania Listopadowego, autor kilku książek, kilkudziesięciu artykułów i kilkunastu wystaw.
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe, Domena publiczna, zbiory Muzeum Wojska Polskiego
komentarze