Rtm. Witold Pilecki nie miał szans. Wyrok na niego zapadł faktycznie już w chwili aresztowania. Do odegrania pozostał jedynie precyzyjnie rozpisany na role sądowy spektakl. Ostatni akt dramatu nastąpił w mokotowskim więzieniu w Warszawie, gdzie kat przystawił mu do potylicy pistolet, po czym pociągnął za spust.
Witold Pilecki, Maria Szelągowska na ławie oskarżonych, marzec 1948 r.
25 maja 1948 roku po celach więzienia na Mokotowie rozeszła się wieść – wieczorem odbędzie się egzekucja Pileckiego, wówczas w stopniu rotmistrza. Ks. Jan Stępień, były kapelan Armii Krajowej, który odsiadywał 15-letni wyrok za służbę w konspiracji, wspominał później: „Czekaliśmy w napięciu na ten moment. Gdy usłyszałem szept: »już idą«, zbliżyłem się do okna z dwoma współwięźniami, którzy znali Witolda Pileckiego. Nie zapomnę tego widoku. Prowadzono dwóch skazanych. Pierwszy pojawił się Pilecki. Miał usta zawiązane białą opaską. Prowadziło go pod ręce dwóch strażników. Ledwie dotykał stopami ziemi. I nie wiem, czy był wtedy przytomny. Sprawiał wrażenie zupełnie omdlałego... A potem salwa”.
W ową salwę powątpiewa Wiesław Wysocki, biograf Pileckiego. Określenie składa na karb zdenerwowania, jakie niewątpliwie towarzyszyło świadkowi zdarzenia. Odgłos, który dotarł do jego uszu, mógł też zostać zwielokrotniony przez echo. Bo egzekucje na Mokotowie przeprowadzano inaczej. Zgodnie z sowieckim wzorcem kat znienacka zachodził skazanego od tyłu, przykładał mu pistolet do potylicy i pociągał za spust. Bardzo często trudnił się tym st. sierż. Piotr Śmietański. I to właśnie jego nazwisko widnieje na więziennym protokole z wykonania wyroku. Oprócz niego ostatnie chwile Pileckiego oglądali trzej wojskowi – prokurator, naczelnik więzienia oraz kapelan. Zwartego plutonu egzekucyjnego nie było. Sam Śmietański, jak wynika z dokumentów, za wykonanie zadania dostał premię w wysokości tysiąca złotych.
Ochotnik z Auschwitz
W powojennej rzeczywistości historia słynnego oficera AK nie miała szansy skończyć się inaczej. Wyrok na Pileckiego faktycznie zapadł w chwili, kiedy został aresztowany. Do odegrania pozostał jedynie rozpisany na role spektakl. Włoski historyk Marco Patricelli zauważa: „Proces miał mieć charakter „wychowawczy” […] miał przyswoić manipulowanej opinii publicznej przekonanie, że siły reakcyjne z zewnątrz chcą obalić młodą, pełną entuzjazmu Polskę Ludową […]. Miał on również usprawiedliwić dalsze przykręcanie śruby wobec antykomunizmu jako dzieła już nie wrogów klasowych, ale wrogów narodu polskiego w ogólności, których trzeba wytępić”. I niczego nie mogły tutaj zmienić niebagatelne przecież zasługi wojenne oskarżonego.
Pilecki walczył w wojnie obronnej 1939 roku, a już kilka tygodni po kapitulacji współzakładał Tajną Armię Polską, jedną z pierwszych konspiracyjnych organizacji w okupowanym kraju. Niespełna rok później celowo dał się pojmać Niemcom podczas ulicznej łapanki, by trafić do Auschwitz. Założył tam konspiracyjną organizację, która dokumentowała nazistowskie zbrodnie. To m.in. dzięki niemu świat dowiedział się o Holokauście. Po ucieczce z Oświęcimia Pilecki wziął udział w powstaniu warszawskim, potem trafił do obozu jenieckiego w Murnau, w końcu po jego wyzwoleniu zgłosił się do stacjonującego we Włoszech 2 Korpusu Polskiego. Wkrótce też rozpoczął nowy rozdział służby. I akurat ta część jego działalności entuzjazmu wśród komunistów zdecydowanie wzbudzić nie mogła.
Krótko po wojnie wśród dowództwa 2 Korpusu zrodziła się myśl, by w zależnej od Sowietów Polsce stworzyć siatkę wywiadowczą. Miała się ona opierać na strukturach akowskiej organizacji „NIE”. Zadanie powierzono Pileckiemu. W grudniu 1945 roku wrócił do Warszawy pod przybranym nazwiskiem Roman Jezierski i rzucił się w wir pracy. Odświeżył stare konspiracyjne kontakty, nawiązał nowe i zaczął gromadzić niezwykle cenne informacje. Dotyczyły one życia politycznego w kraju, struktur aparatu bezpieczeństwa, wojska i nadzorowanej przez komunistów administracji, niekorzystnych umów gospodarczych, które Polska zawierała z ZSRS. Raporty za pośrednictwem kurierów wędrowały na Zachód. Jednocześnie aby nie wzbudzać podejrzeń, Pilecki podejmuje regularną pracę. „Prowadzi wytwórnię wód perfumowanych i projektuje etykietki na flakoniki i buteleczki; jego uzdolnienia artystyczne okazują się tu nader cenne. Pracuje też dla pewnej firmy budowlanej” – tłumaczy Patricelli. Ale komunistyczne służby wpadają na jego trop.
„Jednym z możliwych sposobów dekonspiracji Pileckiego była wpadka kuriera „Leka”, podobno na stałe mieszkającego w Berlinie, który został aresztowany, a później po zwolnieniu poddany inwigilacji” – uważa Wiesław Wysocki. Ale podobnych tropów bezpieka miała co najmniej kilka. We wrześniu 1946 roku do organizacji Pileckiego wprowadzony zostaje agent Leszek Kuchciński – w czasie wojny żołnierz TAP. To właśnie on był autorem tzw. raportu Brzeszczota, w którym padły słowa o konieczności „likwidacji mózgów MBP”. Prowokacja miała stać się pretekstem do aresztowania przywódców grupy, a jednocześnie koronnym argumentem w procesie przeciwko nim.
W maju 1947 roku organizacja została ostatecznie rozbita. Do aresztów trafiły 23 osoby. Wśród nich znalazł się sam Pilecki.
„Wrzód na ciele ojczyzny”
Pilecki, wówczas w stopniu rotmistrza, trafił na krótko do aresztu wewnętrznego MBP na Koszykowej, stamtąd zaś do X pawilonu więzienia na Mokotowie, gdzie został poddany długotrwałemu i brutalnemu śledztwu. Brał udział w wielogodzinnych przesłuchaniach, był pozbawiany snu, bity pięściami, nogą od krzesła, sadzany na odwróconym stołku, szantażowany perspektywą aresztowania najbliższych. Podczas jednego z widzeń rzucił do żony: „Mnie tutaj wykończyli. Oświęcim to była igraszka...”.
Proces przeciwko niemu ruszył 3 marca 1948 roku. Wraz z Pileckim na ławie oskarżonych zasiadło siedmiu jego najbliższych współpracowników. Składowi sędziowskiemu przewodniczył ppłk Jan Hryckowian. „Na ironię zakrawa fakt, że był on kapitanem AK i z okupacji wyniósł Krzyż Walecznych. Nie przeszkadzało mu to jednak uczestniczyć w wielu podobnych procesach politycznych” – zauważa Wiesław Wysocki. Podobną drogę przeszedł oskarżyciel – mjr Czesław Łapiński, który zaledwie kilka lat wcześniej walczył w kampanii wrześniowej, a potem jako członek ZWZ-AK w oddziałach leśnych na Zamojszczyźnie.
Pileckiemu śledczy zarzucili m.in. szpiegostwo na rzecz obcych państw, przygotowywanie zamachów na najważniejsze postaci komunistycznego aparatu bezpieczeństwa, nielegalne posiadanie broni i posługiwanie się fałszywymi dokumentami. Oskarżony zbijał kolejne zarzuty. Przyznał się co prawda do gromadzenia informacji, ale jak tłumaczył, robił to jako żołnierz na polecenie i użytek swoich przełożonych. Jego działanie nie miało zatem nic wspólnego z wysługiwaniem się obcym mocarstwom. Stanowczo też zaprzeczył, by planował zamachy na kogokolwiek. Broń co prawda posiadał, ale pochodziła ona jeszcze z czasów wojny i nie miał zamiaru jej użyć.
Tymczasem proces od początku nosił znamiona starannie wyreżyserowanego spektaklu. „[...] słyszałem pierwszą rozprawę, bo była transmitowana w radiu. Szczuto podsądnych, padało mnóstwo propagandowych określeń: »szpieg«, »płatny rezydent Andersa«... […] Prasa i szczekaczki cały czas nadawały. Jeden taki uliczny głośnik wisiał tuż koło naszego domu” – wspominał po latach syn oficera, Andrzej Pilecki, który podczas procesu był nastolatkiem. Na widowni zasiadała w większości starannie wyselekcjonowana publiczność, kiedy jednak rozpoczęły się zeznania, które potencjalnie mogły zaszkodzić nowej władzy, sąd wyłączył jawność rozprawy. Podobno Pileckiego mógł jeszcze uratować Józef Cyrankiewicz, ówczesny premier, a wcześniej więzień Auschwitz. Grupa oświęcimiaków napisała list podnoszący zasługi Pileckiego. Liczyli, że Cyrankiewicz przyłączy się do tej inicjatywy. Tak się jednak nie stało. Co więcej, premier podobno sam napisał do sądu list, w którym podkreślał, że Pilecki na żadne ulgowe traktowanie nie zasługuje. Pismo rzekomo zostało odczytane podczas procesu, co miała słyszeć kuzynka rotmistrza Eleonora Ostrowska. Z drugiej strony, co podkreśla choćby Andrzej Pilecki, w aktach nie ma śladu po takim liście.
Po 12 dniach rozprawy przewód został zamknięty. Wkrótce też zapadły wyroki. Pilecki został skazany na najwyższy wymiar kary. „Wyrok śmierci był dla nas strasznym szokiem. Mama do końca łudziła się, że takiego człowieka jak on […] nie mogą skazać na śmierć. Potem liczyła na jego ułaskawienie. Napisała prośbę do Bieruta. Bez skutku. Próbowała uruchomić jakichś ludzi, by złagodzić wyrok. Dostała się do prokuratura Czesława Łapińskiego, ale usłyszała od niego tylko: »Pani mąż to wrzód na ciele ojczyzny«” – wspominał syn pułkownika. Do Bieruta z prośbą o łaskę napisał w końcu sam skazany. Również na próżno. Wreszcie w jeden z majowych wieczorów 1948 roku drzwi do jego celi otworzyły się, a chwilę później strażnicy skrępowali mu ręce i wyprowadzili na korytarz...
Ciało Pileckiego spoczęło w bezimiennym grobie. O miejscu pochówku rodzina nie została poinformowana. Sąd zrehabilitował oficera dopiero w 1990 roku. 16 lat później pośmiertnie uhonorowano go Orderem Orła Białego, w 2013 roku zaś został awansowany na stopień pułkownika.
autor zdjęć: AIPN
komentarze